poniedziałek, 18 lipca 2016

"Gdzie jest Dory?" - ciekawostki

Andrew Stanton, zapytany o sekret sukcesu Pixara, odpowiedział: "robimy to dla wnuków, nie dzieci". Faktycznie, nie licząc wpadki w postaci "Aut", Pixar dokłada wszelkich starań, by kontynuacje ich przebojów miały sens, a nie były skokiem na kasę, jak trzeba czekać trzynaście lat, to będziemy czekać trzynaście lat. W moim odczuciu - było warto. Zapraszam serdecznie na garść ciekawostek okołodorowych. 

UWAGA! Niewielkie spoilery.

Ratować, leczyć, wypuszczać do oceanu

Oglądając sceny w oceanarium, niemal czułam zapach wody w akwariach, od razu wróciły do mnie wspomnienia ze wszelkich wycieczek do tego typu miejsc. Ekipa dołożyła wielu starań, by jak najlepiej oddać atmosferę, w czym głównie pomogły im wycieczki do kalifornijskiego Monterey Bay Aquarium, oceanarium leżącym przy samym brzegu oceanu (z którego bezustannie pompowana jest woda do akwariów).

W logo oceanarium znajduje się wielkomorszcz gruszkonośny (taki wielki glon), jako że był to pierwszy ośrodek, któremu udało się wyhodować tę roślinę w akwarium. 

Podobnie jak w filmie, placówka ma charakter przede wszystkim edukacyjny: daje ludowi szansę na zapoznanie się z morskimi cudami (wycieczki szkolne wchodzą za darmo), prowadzi badania (głównie nad rekinami, płaszczkami i meduzami), interesuje się ochroną wybrzeża oraz ekologią (prowadzi m.in. program „Seafood Watch”, który dostarcza przez aplikację konsumentom danych o restauracjach przestrzegających bądź nie zasad dostarczania żarła z oceanu w sposób rozsądny). Ekipa „Gdzie jest Dory?” zaglądała do części przeznaczonych dla pracowników, robiła zdjęcia z rybiej perspektywy, opiekowała się ośmiornicami, obserwowała ruch roślin w akwarium i grę światła w wodzie.


Concept art fikcyjnego Instytutu. Twórcy zaprojektowali całe wnętrze, choć tylko część pomieszczeń pojawia się w filmie. 

Filmowe wydry morskie też są zasługą szukania inspiracji w MBA. Są to jedyne ssaki trzymane w tym oceanarium, ich basen jest jedną z najpopularniejszych punktów, przy którym rozlega się nieustanne "awwww!...", a wydrowe pluszaki najszybciej schodzą z półki w sklepie z pamiątkami. Ci, którzy niestety nie mogą sobie pozwolić na osobisty wypad do Kalifornii, mogą wydry morskie oglądać przez kamerę.

Co ciekawe, początkowo akcja filmu miała mieć miejsce w morskim parku rozrywki. Jednak plan uległ zmianie, gdy twórcy spotkali się z reżyserką dokumentu "Blackfish" opowiadającego o losach orki odpowiedzialnej za śmierć trzech trenerów i warunkach jej przetrzymywania w jednym z parków "SeaWorld". Film wywołał falę protestów, które zmusiły m.in. sieć do zakończenia kontrowersyjnych pokazów orek i władze Kalifornii do wprowadzenia zakazu przetrzymywania tych zwierząt w niewoli w innych celach, niż edukacyjne. Scenarzyści "Gdzie jest Dory?" stwierdzili, że nie marzy im się w przyszłości wylądować na jednej półce z "Pieśnią Południa" i zmienili miejsce akcji oraz zakończenie.


Siedem macek i trzy serca

Hank jest jedną z najjaśniejszych pereł w tym filmie - burkliwy siedmiornic kupuje publiczność nie tylko zgrabnie przeprowadzonym archetypem "gbur o złotym sercu", ale także cieszy oko. Patrzenie, jak się czołga, przeciska, imituje i wtapia w otoczenie to czysta frajda. Animacja jest tak naturalna i lekka, że aż trudno uwierzyć, że była to najtrudniejsza do ożywienia na ekranie postać w historii Pixara.

Concept arty Jasona Deamera.

Ta scena, w której Hank zsuwa się z plakatu, kamufluje na ścianie i włazi do zlewu? Co trwa, ja wiem, z dwadzieścia sekund? Przygotowanie jej zajęło dwa lata. Tyle czasu zeszło na złożeniu do kupy elementów składowych, jako że była to pierwsza, gotowa do włożenia w film scena z udziałem tej postaci - kiedy opracowano podstawy, dalej szło już prościej, ale na każdym polu były wyzwania i problemy: nałożenie tekstury zajmuje przeciętnie 8 tygodni? Cóż, Hank będzie miał nakładaną przez 22 tygodnie. Mieliśmy już postacie ze zdolnością kamuflażu i umiemy to animować? To naumcie się od nowa, bo dla Hanka trzeba to opracować od początku. Nawet taka podstawowa rzecz, jak mimika, sprawiała mnóstwo problemów - usta Hanka są przez większość czasu schowane, więc trzeba było zrobić tak, by emocje wyrażały głównie oczy. A o riggingu u postaci, która nie ma szkieletu i może się przeciskać przez dziury znacznie mniejsze od jej głowy nawet nie zaczynajmy. Tyle czasu przeznaczono na projektowanie i animowanie tej primadonny, że można by osobny film ukręcić.


Wiele rzeczy, które wyczynia Hank w filmie, wydaje się nieprawdopodobnych i mocno naciągniętych na rzecz filmu dla dzieci. Łatwo zapomnieć, że ośmiornice - jak to zazwyczaj obcy przypadkowo rozbici na nieznanej planecie - dysponują wachlarzem zdumiewających możliwości. To, że ośmiornice są strasznie cwane, zapewne wiecie. To, że potrafią się świetnie kamuflować, zapewne też. Udawanie kwiatka z doniczką czy rozplaszczanie się na barierce w filmie wydaje się całkowitą fikcją, a jednak jest to bardzo prawdopodobne. Nurkowie nie raz widzieli, jak ośmiornice rozciągają się na poręczy czy innym pręcie dokładnie tak, jak Hank na zapleczu. Stwór imitujący wazon z rośliną jest raczej nieprawdopodobny, ale spokojnie mógłby zapamiętać, jak taki obiekt wygląda i udać coś o podobnym kształcie. Prowadzenie ciężarówki? Niechętna do metody prób i błędów ośmiornica raczej prawka nie dostanie, ale jest na tyle zręczna i silna, że bez trudu mogłaby operować wszelkimi elementami potrzebnymi do kierowania pojazdem. Włóczenie się poza akwarium? Ośmiornica potrzebuje wody do przetrwania, ale potrafi pałętać się poza nią przez jakieś pół godziny, zależnie od tego, jak wilgotne jest otoczenie. Unikanie upierdliwych ludziów? Te gadziny potrafią zapamiętać rutynę personelu i zachowania pracowników - dzięki temu niejedna była w stanie uciec ze swojego akwarium, czy to na wolność, czy po to, by gwizdnąć kilka rybek z sąsiedniego pomieszczenia (z zasuwaniem za sobą pokrywy, zacieraniem śladów i wszystkim) i wrócić, jak gdyby nigdy nic. Wspomnijmy jeszcze o absurdalnej zdolności do przeciskania się przez znacznie, znacznie mniejsze otwory, wrodzoną ciekawość i mamy uciekinierów doskonałych.

Filmik opublikowany z okazji prima aprilis. Nie uwierzycie, ile osób dało się nabrać i było o to wkurzonych.

Hank wspomina w filmie, że nie lubi być tykany po tym, jak stracił jedną z macek. Interesuje was tragiczna przeszłość tego dziada, która zrobiła z niego takiego nieprzystępnego, samotnego wilka morskiego, który potrzebuje odrobiny przyjaźni i miłości? Otóż przyczyną okaleczenia był... tragiczny błąd w obliczeniach. Ze względu na złożoność postaci osobno animowano tułów, osobno macki - przy próbie połączenia ich okazało się, że osiem się nie mieści... jako że i tak lepiej postać wyglądała z siedmioma (nie mówiąc o tym, ile dodatkowych problemów przy animowaniu odpadło) postanowiono to tak zostawić i napomknąć w filmie o tajemniczym wypadku. Sama niechęć do bycia dotykanym i mrukliwość została oparta na samotniczej naturze ośmiornic i ich odosobnionym trybie życia.

Za czasów Nemo stworzenie Hanka było po prostu technicznie niemożliwe. Dzięki nowym programom animatorzy mogą nie tylko zanimować ośmiornicę jak żywą, ale także udoskonalić światło (zwłaszcza w wodzie) i pozwolić sobie na nieprawdopodobną liczbę szczegółów w morskim tle.


Gdy bajka dla dzieci wykańcza rafę

Zwierzęcy towarzysze są fajni – zwłaszcza, gdy film odpowiednio eksponuje ich coolerskość. Miło po wyjściu z kina myśleć sobie, jaki to byłby szpan mieć taką wierną Hedwigę albo sympatycznego Osła. I na fantazjowaniu powinno się kończyć, ale zdumiewająco wiele osób nie widzi problemu w sprawieniu sobie sowy (która okazuje się niefilmowo mrukliwa i trudna w obsłudze, więc won z domu) czy osła (wymagającego zdecydowanie więcej miejsca i uwagi niż pies, więc prawdopodobnie skończy u weterynarza albo pod płotem). Niestety, sympatyczne filmy ze zwierzątkami potrafią wprowadzić masę zamętu w życie danego gatunku i nabić kieszenie cwaniakującym pseudohodowcom. Nie inaczej było z „Gdzie jest Nemo?”. Z jednej strony fani akwarystyki twierdzą, że to dzięki filmowi mnóstwo osób zainteresowało się ich hobby i życiem rafy, zaobserwowano wyraźny skok wejść na strony i fora poświęcone temu tematowi. Z drugiej strony, sprzedaż błazenków wzrosła o ok. 40% - a że łatwiej takiego błazenka wyłowić niż odchować, zaczęło się przeławianie ryb w ich środowisku naturalnym i stosowanie dziwnych metod, w tym wlewanie cyjanku do wody w celu oszołomienia i łatwiejszego wyłapywania. Bez błazenków nie mogą egzystować ukwiały, bez ukwiałów zaczyna się rozsypywać delikatny system rafy.
Upiorne. Miłośnicy morskiej fauny postanowili, że nie dopuszczą do powtórki z rozrywki. Tym bardziej, że dla Dorych mogłoby się to skończyć bardziej tragicznie niż dla błazenków, jako że pokolec królewski nie rozmnaża się w hodowli – każda rybka w akwarium = rybce wyłowionej ze środowiska naturalnego. Na długo przed premierą filmu rozpoczęto pisanie petycji do Disneya o pomoc w rozpowszechnieniu ostrzeżeń, w obieg poszło hasło „find Dory, not buy her”, opublikowano materiały informacyjne, pojawiła się masa artykułów i video w Internecie na ten temat, Disney podjął współpracę z Association of Zoos and Aquariums, Ellen DeGeneres dołączyła do kampanii promującej ochronę Wielkiej Rafy Koralowej. Jakie efekty? Choć odnotowano wzrost sprzedaży pokolców, zdecydowanie nie była to taka morska wywózka jak w przypadku błazenków i nic nie wskazuje na to, by szał na konkretną rybkę miał się powtórzyć.

Do akcji przyłączyło się też wiele sklepów zoologicznych.


Dzieci i ryby inny głos mają 

W polskiej wersji językowej Krystyna Czubówna jest serdeczną przyjaciółką Dory. Kto jest przyjaciółką Dory w wersji angielskiej? W oryginale instytutowym lektorem jest Sigourney Weaver, która pewnie większości kojarzy się przede wszystkim z "Obcym" - jak się to ma do przygód niebieskiej ryby? Poza tym, że w oceanie ciemnym jak kosmos żyją stwory równie paskudne co ósmy pasażer Nostromo? Może pani Sigourney nie ma takiego dorobku co nasza Czubówna, ale zdarza się jej być lektorem w filmach przyrodniczych, chociażby w "ACID TEST: The Global Challenge of Ocean Acidification" czy amerykańskich wydaniach serii BBC "The Blue Planet" i "Planet Earth". Była także narratorem multimedialnego pokazu "Fragile Planet" w planetarium należącym do Kalifornijskiej Akademii Nauk, a w wolnym czasie mocno angażuje się w ochronę przyrody. Widać też po prostu miło się z nią współpracuje - Andrew Stanton, reżyser "Gdzie jest Dory?", jest odpowiedzialny także za film "WALL-E", w którym Weaver podłożyła głos komputerowi pokładowemu.

W gdziejestnemowym uniwersum minął zaledwie rok, ale od premiery pierwszego filmu - 13 lat. Siłą rzeczy, trzeba było znaleźć zastępstwo dla dziecięcych aktorów, którzy zdążyli chwilę temu przejść mutację. I tak obecnie dwudziestodwuletniego Alexandra Goulda zastąpił Hayden Rolence, lat 12. Mimo to, mamy okazję usłyszeć były głos Nemo w kontynuacji - Gould wypowiada dosłownie kilka linijek jako współpasażer instytutowej ciężarówki. Ekipa odpowiedzialna za polski dubbing poszła w ślady oryginału i ściągnęła do studio Kajetana Lewandowskiego. W drugiej części Nemo przemawia głosem Karola Kwiatkowskiego, dubbingowego debiutanta.
Wiele osób mogło zauważyć, że nastąpiła zmiana w przypadku ojca Nemo, Marlina. Niestety, Krzysztof Globisz z powodu złego stanu zdrowia nie był w stanie wziąć udziału w nagraniu. Zastąpił go Rafał Sisicki, który podkładał także głos ojcu Judy, Stu, w "Zwierzogrodzie".

Nagranie pokazujące część amerykańskiej obsady przy podkładaniu głosów. 


Lesbijki?? W filmie dla dzieci???

Drugi trailer, przez kilka sekund pojawiają się dwie kobiety z dzieckiem. Jedna z nich próbuje włożyć butelkę ze smokiem do dziecięcego wózka i odskakuje zaskoczona tym, co tam znajduje. Internet dodał dwa do dwóch i twittera zalała plota o pierwszej lesbijskiej parze Disneya, a z twittera rozlało się na portale internetowe, które chętnie podchwyciły temat. Końcem końców okazało się, że to tylko niefortunny w swojej skrótowości dobór scen - w filmie ani wózek, ani dzieciak nie należy do kobiet, które przy takiej małej ilości danych mogą być w dowolnej relacji. Siostry? Kuzynki? Żony? Przyjaciółki? Pierwsza randka w ciemno? Przypadkowe nieznajome? Kumpele z łóżkowym bonusem? A jak wam się tam widzi - twórcy zapytani o konkret odpisali, że "nie ma dobrej ani złej odpowiedzi" oraz "nigdy ich o to nie pytaliśmy". Wydaje się to uczciwe postawienie sprawy, zwłaszcza, że temat pojawił się zupełnie przypadkiem. Mimo to, wiele osób było rozczarowanych tym, że "Disney znowu chowa głowę w piasek".

Choć plota wywoływała generalnie entuzjazm, sporo osób było dość niezadowolonych z potencjalnej obecności TAKICH osób w filmie - na tyle, że zapowiadano bojkot. 

I na koniec kilka płotek.
1. Kilkakrotnie zmieniał się początek filmu. Długo utrzymywała się wersja, w której Dory miała pływać przez sen, mamrocząc info o rodzicach i końcem końców odpłynąć nocą w siną dal. Scena z lunatykowaniem została wykorzystana w jednym z trailerów.
Innym pomysłem był Dzień Rodzica w podwodnej szkole - Dory, obserwując tulące się do rodzicieli dzieciaki, miała zatęsknić za rodziną i przypomnieć sobie kilka szczegółów mających pomóc w poszukiwaniach.

2. "Nie no, serio, zapominam wszystko, co usłyszę! Mam to po tatusiu. O ile dobrze pamiętam...", mówi Dory przy pierwszym spotkaniu z Marlinem i na tej kwestii twórcy planowali oprzeć historię. Amnezja miała być w rodzinie Dory dziedziczna i mieli cierpieć na nią także jej rodzice. Pomysł trzymał się dość długo, aż w końcu scenarzyści stwierdzili, że pisanie dialogów dla aż TRZECH postaci cierpiących na brak pamięci krótkotrwałej jest zbyt frustrujące i pomysł wylądował w koszu.

3. Pierwszoczęściowy Tank Gang miał odegrać znacznie większą rolę. W pierwotnym zamyśle po rozłączeniu się z Dory Marlin miał przypadkiem natknąć się na Idola i ekipę, po czym z ich pomocą włamać na kuter i z map odczytać kierunek dalszej podróży.

Storyboarding autorstwa Matta Jonesa

4. Hank miał być uzależniony od ostrego sosu. Nie wiem, dlaczego ten pomysł się pojawił, nie wiem, dlaczego ten pomysł wyleciał, nie wiem, czy założona kilka lat temu firma "Hank Sauce" produkująca ostre sosy do owoców morza ma coś z tym wspólnego, ale zachowało się sporo concept artów z tym pomysłem.



5. Język nawaho jest największym językiem autochtonicznym Ameryki Północnej, co nie znaczy, że nie wymierającym i trzeba chwytać się różnych sposobów, by zachęcić młode pokolenie do jego utrzymania. "Gdzie jest Nemo?" jest drugim filmem o zasięgu światowym, który ukazał się z dubbingiem w nawaho (pierwszym był "Star Wars: Nowa Nadzieja", przetłumaczony w 2003 roku). Większość aktorów nie miało żadnego doświadczenia w tym temacie, a nagrania trwały ponad rok - w końcu "Nemo Hádéést'į́į́'" można było obejrzeć za darmo z dwa miesiące temu w kilku wybranych stanach USA. Disney chętnie przystąpił do projektu, a twórcy Nemo brali czynny udział przy jego realizacji, więc kto wie - może i "Gdzie jest Dory?" niedługo będzie można usłyszeć w navajo?

[Na chwilę obecną - to wszystko. Notka zostanie uaktualniona po wydaniu filmu na Blu-Rayu.]

Z wyrazami szacunku
Kazik

piątek, 8 lipca 2016

Gobelins, l'école de l'image


Jak kraść, to miliony, jak uczyć się szlachetnej sztuki animacji, to w paryskim Gobelins – jednej z najlepszych szkół animacji na świecie, jeżeli nie najlepszej (przynajmniej wg rankingu strony Animation Career Review). Dostać się tam to jak położyć łapy na pęku kluczy, które otwierają wszelkie drzwi w animacyjnym biznesie i uruchamiają przy okazji za każdym razem maszynę od konfetti, fanfar i sypania kwiecia pod nogi. Wykładowcami są często osoby o dużych nazwiskach z latami doświadczeń w branży (chociażby w tym roku w szkole letniej zajęcia prowadzi Kyle Balda, który współpracował m.in. przy "Toy Story 2" i "Potwory i Spółka"), absolwenci nie mają już miejsca na kominku na nagrody, szkoła bezustannie się rozwija (ostatnio skupia się na łączeniu 2D z 3D), a studenci są zgarniani przez takich gigantów jak Pixar czy Disney jeszcze przed odebraniem dyplomów. Prestiżu dodaje też wkład szkoły w Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych w Annecy – to właśnie studenci drugiego roku pd wielu lat przygotowują krótką animację na otwarcie wydarzenia.

Fragment animacji przygotowany przez Thibaulta Leclercqa, współautora tegorocznego shorta na Annecy. Gdybyście się zastanawiali, co by to było, gdyby Picasso dał Matisse'owi w mordę, zerknijcie TUTAJ.

"Ech, no dobra i ewentualnie", stwierdza taki Janko Rysownik, animator młody a zdolny i od niechcenia decyduje się składać papióry na te całe Gobeliny - co musi zrobić, żeby zaszczycić szkołę swoją obecnością?
Po pierwsze, ładnie uśmiechnąć się do babci albo wygrzebać zza kanapy jakieś 4 tysiące euro (to i tak najtańsza spośród francuskich szkół związanych z grafiką wołających sobie o opłaty - Penninghen School od designu bierze siedem i pół patyka). Po drugie, odkurzyć zeszyty językowe z gimnazjum - szkoła na swojej stronie zaznacza, że 90% wykładów prowadzonych jest po francusku, więc zagraniczni kandydaci mają obowiązek przedstawić certyfikat językowy lub podejść do testu organizowanego na miejscu. Pozostałe 10% jest po angielsku (głównie wykłady gościnne), tak więc i paryżanin z dziada pradziada musi narobić rodzinie wstydu i udowodnić dobrą znajomość angielskiego. Po trzecie, na dzień dobry kandydat musi być świetnym rysownikiem i to jest jedno z głównych kryteriów. Jak podkreśla Eric Riewer, członek kadry, to jest szkoła ANIMACJI, a nie rysunku - tutaj się uczy, jak sprawić, że widz patrzy na te parę kresek i czuje grawitację, uderzenie, lekkie muśnięcie. No i wreszcie - egzamin wstępny. Na dobry początek kandydat dostaje dwa szkice postaci, jedną bardziej kreskówkową, drugą realistyczną, i zostawia się go z tym na trzy godziny, by przygotował wstępny projekt krótkiej animacji, podczas której postacie wykonają trzy zlecone przez egzaminatorów ruchy. Po tej wstępnej selekcji kandydat ponownie zamykany jest na trzy godziny z zadaniem przygotowania krótkiego, ok. 10 panelowego scenorysu. Potem jest dwugodzinny test z wiedzy o animacji jako-takiej (historia, techniki, ważne nazwiska...), który kończy się zadaniem "dokończ historię". Dzięki tej części szkoła upewnia się, że starający się faktycznie mają wymaganą znajomość francuskiego i nie będą mieli problemów z komunikacją przy projektach grupowych. Potem studenci-wanna-be zamykani są ponownie na trzy godziny w pokoju pełnym słomy, z której mają uprząść złoto. Wreszcie kandydat dociera umęczony do ostatniego etapu, czyli prezentacji portfolio. Egzaminatorzy cenią sobie nie tylko oryginalność, ale przede wszystkim eksperymentowanie i umiejętność pracowania na różnych stylach. Nawet świetne, ale przygotowane na jedno kopyto portfolio dyskwalifikuje biedaka, który zaszedł tak daleko. Doceniana jest za to wszechstronność artysty, który nie interesuje się tylko animacją, ale także zna się nieco na rzeźbie czy fotografii. Po tym wszystkim zostaje ostatnia część, czyli rozmowa. Niemal-na-pewno przyjęci do szkoły oglądają krótki fragment filmu i rozmawiają na jego temat z egzaminatorami, którzy mają okazję bliżej poznać kandydata. Egzamin Gobelins jest uważany za jeden z najtrudniejszych na świecie - co roku o miejsce stara się prawie tysiąc osób, przyjętych zostaje 25.
Wiele osób krytykuje Gobelins za wysokie wymagania - co to za problem być najlepszą szkołą, skoro przyjmuje się tylko takich, co to już świetnie rysują i ogarniają temat? Inni jednak chwalą tę politykę, bo faktycznie daje szansę tym, co mają umiejętności, a nie pieniądze. 

Wejście do szkoły. Hogwart z zewnątrz toto nie jest, ale uwierzcie - tam dzieje się magia. 

To wszystko jednak rzecz artystów - co takie Gobelins obchodzi zwykłego zjadacza popcornu? Ano może obchodzić to, że wrzuca w Internety sporo świetnych krótkometrażówek.
Szkoła właściwie opiera swoją politykę uczenia na krótkich animacjach i być może niej zawdzięcza taki sukces - wytwórnie szukające świeżej krwi są bardzo wdzięczne, że absolwenci tej szkoły potrafią zaprezentować swoje umiejętności w dziełkach nie trwających dłużej niż dwie minuty. My za to możemy za frajer oglądać prace dyplomowe studentów na oficjalnym koncie szkoły na YT. A jest w czym wybierać - są historie zabawne, sentymentalne, smutne, dziwne, urocze, do humoru, do koloru. Większość z nich trwa ok. 3 minuty.
Przy czym trzeba zaznaczyć, że nie za wiele jest historii w tych historiach. W filmikach kładzie się zdecydowany nacisk na formę. Znaczna większość to takie okruchy życia, skupiające się bardziej na emocjach i atmosferze, niż konkretnej puencie, mało tu szczegółów, wiele niedopowiedzeń, rzadko zdarzają się dialogi. Jeżeli sztuka animacji kogoś mało rusza, nie bardzo ma tu co szukać, bo po prostu będzie się nudził albo złościł się na zepchniętą na drugi plan fabułę.
Poniżej wybrałam kilka filmików, które wydały mi się najbardziej interesujące. 


"#Ripaille" (2016) - z francuskiego "hulanka". Warto obejrzeć drugi raz, żeby wyłapać wszystkie postacie nawiązujące do francuskiej sztuki średniowiecza (i mi o nich napisać, bo guzik wiem o francuskiej sztuce średniowiecza).

"Shudō" (2015) - jest smutne i o samurajach. Gdyby kogoś ciekawił tytuł, zapraszam na Wikipedię.


"In Between" (2012) - jeden z najbardziej rozpoznawalnych filmików spod flagi Gobelins, głównie dzięki tumblrowi. 


"Who's Afraid of Mr. Greedy" (2011) - macie ochotę na coś mroczniejszego? Co powiecie na dekapitowanie dzieci w opuszczonym parku rozrywki?


"Oktapodi" (2007) - dramatyczne perypetie zakochanych ośmiornic pewnie wielu z was kojarzy, jako że tytuł był nominowany w 2008 do Oskara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany. Ostatecznie wygrał "Dom z małych kostek".


"Edgar" (2014) - warto dla samych projektów postaci. 

"Mortal Breakup Inferno" (2014)


"Trouble on the Green" (2012) - albo turniej minigolfa, albo koniec świata, no muszą być jakieś priorytety.


"Trois petits points" (2010)


"Le Royaume" (2010)


"Duo" (2014)


"Stewpot Rhapsody" (2012)

"Smoke My Christmas" (2010) - NSFW; jak zdążyliście pewnie zauważyć, filmy absolwentów Gobelins są raczej miłe i subtelne. Może dlatego tylu stałych widzów zareagowało tak negatywnie na tę krótkometrażówkę, gdzie alkohol, LSD i gołe baby. Wtedy był to być może najbardziej wyłamujący się z dotychczasowej konwencji tytuł, dopiero cztery lata później powstała animacja totalnie nie kojarząca się z Gobelins, a raczej z "Ren & Stimpy" - "Jean-Luc" (także NSFW).

Naczytali się? Naoglądali? Cieszę się niezmiernie i zachęcam do pogrzebania na podlinkowanym YT - powyższa selekcja jest subiektywna, filmiki króciutkie, może wygrzebiecie coś, co chwyci Was za serce?

Z wyrazami szacunku
Kazik

niedziela, 3 lipca 2016

To, co zowiem "Moaną" / Pod inną nazwą równieby obrażało

O "Moanie", nadpływającym z daleka tytule Disneya, wiadomo wciąż niewiele: że jest, że zobaczymy go w listopadzie, że tytułowa bohaterka wyrusza na podbój niezbadanej jeszcze Oceanii. I tyle. Mimo to, film budzi spore zainteresowanie, głównie ze względu na lokalizację i to, że Disney wreszcie ma księżniczkę pochodzącą z Pacyfiku (sorry Lilo, ty jesteś z plebsu). 
Wydawałoby się, że przy tak znikomej liczbie materiałów promocyjnych chwilowo nie powinno być żadnych problemów (nawet zważywszy, że twórcom dyszy na karku armia SJWojowników, którzy tylko czekają na pretekst do rozszarpywania gardeł), a tymczasem są już dwa takie konkretne.

PROBLEM TECHNICZNY
W Europie nie będzie wyświetlana "Moana". To kara producentów za naszą kolonialną przeszłość. 


Żarcik. 
Okazało się, że "Moana" jest już od lat nazwą zastrzeżoną (chyba przez siakąś firmę od perfum?) w większości krajów europejskich, w tym w Polsce - stąd zmiana tytułu na "Vaiana", by uniknąć nieprzyjemności okołoprawnych. Oba imiona mają podobne znaczenia: "moana" w hawajskim i maoryjskim znaczy "ocean; głęboka woda",  "vaiana" - "wodę z jaskini" w tahitańskim.
Tak swoją drogą, we Włoszech od początku film miał zostać przechrzczony na "Oceania", jako że imię Moana kojarzy się głównie ze słynną aktorką pornograficzną, Moaną Pozzi, w sumie dość barwną postacią.

PROBLEM KULTUROWY
O filmie wiadomo niedużo, ale wiele wskazuje na to, że twórcy bardzo troszczą się o przyzwoite zaprezentowanie mieszkańców wysp pacyficznych, żeby ogólnie wyrwać się z tego schematu "wszystko w kinie robią biali Amerykanie" i ogólnie zrobić tak, żeby było dobrze: tytuł bazuje na polinezyjskiej mitologii, Moanie głos podkłada Hawajka Auli'i CravalhoMāuiemu (o którym za chwilę) - Dwayne Johnson (który jest samoańskiego pochodzenia), za muzykę odpowiedzialny będzie m.in. zespół Te Vaka (to oni śpiewają w trailerze) i Lin-Manuel Miranda (którego rodzice są co prawda z Portoryko, ale okej, to wciąż PoC), przy scenariuszu pracuje Taika Waititi (tak, ten gość od "Co robimy w ukryciu" <3). Mimo to, już jest pierwsze "no przecież ALE". 

Māui to półbóg, jedne z najsłynniejszych bohaterów mitologii Oceanii. Co wyspa, to inny zestaw legend (dla mnie wygrywa wszystko ta, w której Māui, chcąc załatwić ludzkości nieśmiertelność, zamienia się w robaka i próbuje wejść do ciała bogini śmierci przez jej waginę - tyle że skubana okazuje się mieć w tej waginie obsydianowe zęby, którymi biednego Māuiego rozgniata, co za koniec). Jednak najpowszechniej znane są dwie, choć powody zależnie od wersji są zawsze inne, ale skutek ten sam. W pierwszej Māui udaje, że łowi ryby, planując wydobyć spod wody dzisiejsze Hawaje - okłamuje braci, że złowił gigantyczną sztukę, której sam nie da rady wyciągnąć, rodzeństwo rzuca się do pomocy i wspólnymi siłami wydobywają nowy ląd na powierzchnię. 


Druga legenda mówi o tym, jak Māui użył swojego magicznego haka, Manaiakalani ("przybyły z nieba"), by złapać na niego słońce i zwolnić jego bieg, co by dzień trwał dłużej. Ten półbóg generalnie zrobił mnóstwo miłych rzeczy dla ludzi, ubijał potwory, podniósł niebo, by człowiek mógł stać prosto, próbował połączyć wyspy. Jego imieniem nazwano jedną z wysp, a jedną z konstelacji - Hakiem Māuiego (u nas znana jako Skorpion). Generalnie, postać ważna, znana i lubiana.

I ten właśnie Māui występuje także w "Moanie". 


Odezwało się sporo głosów, że ten projekt postaci jest obraźliwy dla Polinezyjczyków i nie godzi się, żeby półbóg był taki... spasiony? Jenny Salesa, członek nowozelandzkiego parlamentu, napisała na swoim fejsie, że reprezentowanie czegoś takiego szerokiej publiczności jest niedopuszczalne i umacnia stereotypy dotyczące nadwagi mężczyzn z wysp (stereotypy stereotypami, ale wg badań WHO mieszkańcy Pacyfiku mają ogromny problem z otyłością). Polityk udostępniła także post, który określa disnejowskiego Māuiego pół-hipopotamem, pół-świnią. Zadowolony też nie był Eliota Sapolu, samoański gracz rugby, który wrzucił na fejsa parę memów w tym temacie i napisał, że "Maui looking like after he fished up the Islands, he deep fried em and and ate em”. Rude. 
To te większe nazwiska, choć nie brakowało wśród niezadowolonych zwykłych śmiertelników. Szybko pojawiły się także głosy broniące designu: zwracano uwagę, że półbóg wygląda potężnie, na silnego gościa gotowego na konkretną akcję, przy tym radosnego i o łagodnej naturze, nie ma w nim nic z kanapowego lenia o kiepskiej kondycji. Wielu osobom nie spodobało się wykluczanie osób przy kości i cieszyli się, że Māui nie jest szczupłym bożyszczem jak z okładki. 


Jak na razie Disney nie skomentował tej kontrowersji. Nie dziwimy mu się, bo co tu można odpowiedzieć..

"Vaiana: Skarb oceanu" będzie miał premierę późnym listopadem tego roku. Patrzę na te przepiękne, czyste fale i dla samego widoku nie mogę się doczekać. 

 

Z wyrazami szacunku
Kazik

Gravity Falls i spisgowe! teorie

Każdy fandom, mniejszy i większy, ma swoje teorie i teoryjki, ale „Gravity Falls” („Wodogrzmoty Małe”) są wyjątkowe w tej kwestii. Serial od początku zachęcał nas do wspólnej zabawy w rozwiązywanie zagadek, serwując nam zaszyfrowane wiadomości, interesujące szczegóły w tle, symbole i wskazówki. Fandom już od pierwszych odcinków analizował screeny, szukał nawiązań, puszczał dziwne odgłosu od tyłu, dekodował i tworzył mnóstwo teorii dotyczących dalszych losów bohaterów. Teorie jak to teorie, niektóre bardziej wiarygodne, inne mniej, wszystkie dostarczały rozrywki i okazji do dyskusji. Kiedy już znamy cały serial, warto przypomnieć kilka najpopularniejszych, ale ostatecznie obalonych hipotez krążących po Internecie.

UWAGA: Post zawiera spoilery w ilościach hurtowych.
UWAGA2: Piszę tutaj dużo w liczbie mnogiej, że niby my, fandom, ale oczywiście to taki skrót myślowy, absolutnie nie mówię w imieniu wszystkich i proszę nie brać do siebie, gdy inaczej się reagowało, myślało i czuło przy poszczególnych elementach show.

Odkurzcie więc swoje aluminiowe czapeczki, krzyknijcie: „PRZYPADEK?! PRAWDOPODOBNIE TAK”, zejdźcie z laptopami do chłodnych bunkrów i zaczynajmy!

1. Stan jest wilkołakiem
To była jedna z pierwszych teorii, kiedy wakacje w Gravity Falls zapowiadały się na serię fajnych przygód w konwencji „dziwadło tygodnia”, bez żadnych apokalips i rodzinnych tragedii na horyzoncie. Co wtedy wiedzieliśmy o wujku Stanku? Tyle, że mieszka głęboko w lesie pośrodku niczego, interesuje się paranormalnymi stworami, włosy odrastają mu w zastraszającym tempie (patrz: próbująca ogolić go podczas treningu randkowego Mabel), a w czasie pełni schodzi do ukrytego pomieszczenia schowanego za maszyną z batonami… To był jeszcze czas, gdy zakodowany szept „STAN IS NOT WHAT HE SEEMS” mógł naprowadzać nas na zwilkołaczenie Stana, a nie wielką, rodzinną dramę.


2. Wendy nie jest tym, kim się wydaje
Bo nikt w Wodogrzmotach Małych nie jest tym, kim się wydaje i nie może być tak, że ktoś tam sobie tak chodzi i nie ma żadnego sekretu. Tyle że na Wendy nie było za bardzo haków, więc niektórzy czepiali się, czego tylko się dało i na bardzo cienkim rusztowaniu stawiali hipotezę, że dziewczyna jest... syreną. Głównym dowodem miały być wiecznie uwalone błotem, mokre buty, poszlakami – to, że Wendy jest ruda (jak inna, nastoletnia syrenka Disneya, WIDZICIE TO?!) i ma długą listę adoratorów. Z odcinka na odcinka słabo ugruntowana teoria runęła, a końcem końców jedynym sekretem Wendy okazała się być recepta na bycie tak niesamowicie coolerską.

Miły akcencik folklorystyczny z tumblra publikującego teorie wysłane przez anonimów.


3. Robbie jest zombiakiem
Niezdrowa cera i nieprzyjemna postawa – słusznie Autor zwraca uwagę, że łatwo pomylić zombie z nastolatkiem. Tym bardziej, gdy ten nastolatek idzie w cmentarną stylówę, wypisuje rzeczy typu „zombies rule!”, nie zostaje zaatakowany przez martwych w nawiedzonym sklepie i ma dostęp do podejrzanych płyt przypominających „Necronomicon” w wydaniu w twardej oprawie. A gdy jeszcze okazało się, że Robbie mieszka przy cmentarzu z rodzicami prowadzącymi zakład pogrzebowy!... Jako że mieliśmy już lekki przesyt zombiaków, wielu zwolenników z lekka modyfikowało teorię i twierdziło, że grobowe zainteresowania Robbiego i dostęp do dziwnych artefaktów bierze się stąd, że chłopak jest nekromantą. Ostatecznie nigdy nie dostaliśmy konkretniejszych dowodów na to, że Robbie jest kimś więcej, niż wiecznie naburmuszonym młodym gniewnym w czarnych ciuchach.






4. Ile widzisz palców?
Symbol sześciopalczastej dłoni umieszczony na tajemniczym Dzienniku sprawił, że uważnie patrzyliśmy postaciom na ręce w sensie zarówno metaforycznym, jak i dosłownym. Wydawało się, że ilość palców zależy od wieku – dzieci i nastolatki mają tylko cztery, dorośli po pięć. Jest jednak jeden dzieciak, którego kończyny górne przeskoczyły okres dojrzewania: Gideon. Czy to wskazówka, że nasz młodziutki, kochany, słodziuki Gideon jest tak naprawdę dorosłym uwięzionym w ciele dziecka na skutek babrania się czarną magią? Czy dlatego jego rodzice wydają się tacy skołowani i sterroryzowani? Tłumaczyłoby to też jego raczej nietypowe zainteresowania i aktywności jak na dziecko-lat-około-dwanaście. Najsłabszym punktem tej niezłej teorii jest, cóż, zadurzenie się w zdecydowanie nieletniej Mabel. W GF można zobaczyć wiele, ale raczej nie pedofilię.

Inna teoria głosiła, że ilość palców jest wskazówką co do stopnia wtajemniczenia bohaterów – cztery przysługiwały nieświadomym grubszej afery (Dipper, Mabel, Wendy, Grenda, Candy, Tyler, Melody…), pięć – zrzeszonym (Stan, Soos, szeryf Blubs, Męski Dan, Robbie, Tad Strange…), a na szczycie tej masonerii miał stać sześciopalczasty Autor. Pomińmy już to, że od przyrostu wiedzy nadnaturalnej miałby u człowieka wyskakiwać dodatkowy palec, a nieuświadomionym Matka Natura miałaby jednego żałować – zauważono, że, o ile dzieci zachowują stałą liczbę, tak pozostałym ilość palców u dłoni zmienia się ze sceny na scenę i z odcinka na odcinek. Sami animatorzy przyznali, że ta niekonsekwencja była po prostu kwestią tego, co akurat będzie lepiej wyglądało u danej postaci i jak daleko „stoi od kamery”. Jednak nie do wszystkich zwolenników teorii to info dotarło, przez co sam spisek długo miał się nieźle, choć pełen był różnych sprzecznych uwag (szeryf Blubs ma 5/4 palców, bo jest zamieszany w spisek, jak to zwykle szeryf i dlatego tak dissuje Dippera żeby niczego nie zwęszył/bo jest tak straszliwie dziecinny i niewinny, że ciągle nie wyskoczył mu dodatkowy paluch).  



5. Soos wie Więcej
Kochany, poczciwy Soos – zabawny, sympatyczny, szczery, prosty, niezadający żadnych pytań… mający na oku bliźniaki w większości ich przygód… zajmujący się wszystkim w Mystery Shack… całkowicie oddany Stanowi… Hm. Ile tak naprawdę wie Soos? Czy tylko gra takiego nieszkodliwego ćućmoka? Kto zatrzasnął sekretne drzwi w głowie Stana – Bill czy Soos, który nie chciał, by dzieciaki dowiedziały się za dużo? Czy jego przebłyski kreatywności i sprytu to tylko chwilowe wychodzenie z roli? Na niekorzyść Soosa przemawiał kryptogram zawarty w opublikowanej na stronie Disneya grze „Rumble’s Revenge”: "the handyman knowS more than you think". Do tego nawet w stanie zombifikacji był znacznie inteligentniejszy i świadomy niż pozostałe umarlaki.



6. McGucket jest Autorem
To byłoby zbyt oczywiste, ale jak tu nie podejrzewać tak pięknie stereotypowego geniusza-szaleńca-lokalnego wariata. Liczba palców co prawda się nie stykała, ale bandaż na ręce mógł być przykrą pamiątką po utracie jednego z nich. Już nie mówiąc o trollingu, jaki zafundował Alex Hirsch, publikując „wycieknięty” screen z "produkcji", przedstawiający McGucketa przy pracy nad Dziennikiem.



7. Konkurencyjny demon
Kiedy gruchnęła wieść, że Cecil Baldwin (AKA „jestem-prezenterem-radiowym-i-być-może-człowiekiem-w-opętanym-mieście”) będzie podkładał głos w GF, fandom piszczał, tańczył i bawił się na mentalnej fieście kilka dni bez przerwy. Wtedy o postaci odgrywanej przez Baldwina, Tadzie Strange, wiedziano dokładnie nic, poza imieniem. Niedługo potem, podczas eventu „I’M BILL CIPHER! I know LOTS OF THINGS! ASK ME ANYTHING!”, na pytanie o tożsamość Tada padła odpowiedź: “TAD’S A REAL SQUARE AND THAT IS AN OBJECTIVELY STUPID SHAPE!”. Fani dodali jedną informację do drugiej i wyszło im, że Tad jest kolejnym geometrycznym demonem, sprzymierzeńcem Billa lub agentem wysłanym przez inne nawiedzone kształty, by pilnował porządku. Okazało się jednak, że Tad jest nienaturalnie normalny, przeciętny, lubi chleb i występuje tylko przez kilka sekund, a jest „prostokątny” w znaczeniu przenośnym (bo tak można w angielskim nazwać osobę, która jest nudna i taka lamerska w sumie)… Cameo było zaskakujące i sympatyczne, a teoria o paranormalnym Tadzie przetrwała w popularnym Guardians AU, w którym demony opiekują się wybranymi ludźmi i jest ich tyle, że można ich koszami wynosić – w ogólnie przyjętym fanonie Tad ma kształt prostokąta, jest niebieski, nosi krawat, melonik i strzeże Mabel.



8. Dipper strzeli focha z przytupem
Scena w podmysteryshackowym bunkrze tuż przed otworzeniem portalu jest jedną z najbardziej emocjonujących w serii – rozdarta Mabel decyduje się posłuchać głosu serca (oraz szalejących przed monitorami widzów) i zaufać wujkowi. Wybór okazuje się słuszny, pozostawienie maszyny kończy się nie zagładą świata, a sprowadzeniem Autora i brata… i w tym momencie kurtyna zapadła na jakieś cztery miesiące. Świętowaliśmy potwierdzenie jednej z najpopularniejszych teorii, zrywaliśmy kolejne kartki z kalendarza i zapełnialiśmy pustkę twórczością fanowską, a było na podstawie czego tworzyć. Być może to atmosfera nerwowego, nieco zmęczonego wyczekiwania i niedopieszczenie w kwestii angstu i dramy wpłynęły na uformowaniu się teorii o rozpadnięciu relacji Dippera i Mabel. Mimo tego, że show bardzo promuje wartości rodzinne i dawno nie mieliśmy do czynienia z tak kochającym się rodzeństwem, wielu przypuszczało, że Dipper poczuje się zraniony do żywego tym, że Mabel w tak dramatycznej sytuacji zdecydowała się zaufać bardziej wujkowi niż bratu, choć Stan mocno tego dnia to zaufanie nadszarpnął. Miałoby to pchnąć go ku dziennikowej filozofii „NIE UFAJ NIKOMU”, zniszczyć relację z siostrą, a nawet nakłonić do zawarcia paktu z Billem i przejścia na jego stronę. Choć w kolejnym odcinku Dipper okazał się być cały w skowronkach z powodu odnalezienia Autora i niewinności Stana, stwierdzono, że to tylko kwestia czasu – bliźniaki pożrą się tak, jak ich wujkowie. Szczęśliwie drama rodzinna okazała się być znacznie lżejsza, niż przypuszczano.

Ilustracje świetne, ale dla mnie mieszanka Youth + jeszcze więcej angstu jest straszliwa.


9. Mystery Trio
Podczas czteromiesięcznej przerwy nie tylko rozbijano Mystery Twins, ale zawiązywano drużynę Mystery Trio. Tylko odcinek dzielił nas od wyjaśnienia relacji między braćmi i ich historii, w tym czasie można było spokojnie pospekulować. Dużą popularnością cieszyła się teoria, w której Stanley, Ford i McGucket wspólnie rozwiązywali zagadki i mieli dużo wesołych przygód, do czasu, gdy Ford utknął przez przypadek w portalu. Wiedzieliśmy na tym etapie, że McGucket współpracował z Autorem (co przyznał na nagraniu), że bracia mieszkali w Mystery Shack (choć nigdy oczywiście nie pokazano ich razem), Stan był w posiadaniu notatek Autora i był świadom paranormalnych dziwactw w okolicy, w Dzienniku pojawia się ilustracja przedstawiająca dwie postacie próbujące wyciągnąć z portalu trzecią osobę, a panel zabezpieczający machinę wymagał użycia trzech kluczyków na raz. Teoria miała solidne podstawy, tylko po prostu nie okazała się prawdziwa. Ale za to nadaje się na fajne AU.





10. Stan bohaterem Apokalipsy
Patrzenie, jak Bill niszczy Dziennik było jak przyglądanie się dewastowaniu ukochanej rodzinnej pamiątki – w dodatku takiej, w której zawarta jest formuła na ocalenie ludzkości. Sytuacja wydawała się rozpaczliwa: przepis na uwięzienie Billa stracony, Ford zamieniony w gigantyczną drapaczkę, demon manipulujący czasem i materią z mentalnością zbuntowanego nastolatka robi, co mu się żywnie podoba. Jedyna nadzieja… w wujku Stanku, który jeszcze w pierwszym sezonie skserował Dziennik! Do tego w gronie zabarykadowanych w Mystery Shack widzieliśmy jednorożca z wyrwanymi włosami, które są przecież niezbędne do stworzenia bariery ochronnej przed demonem. Wszystkie puzzle wskakiwały na miejsce – Stan, mając do dyspozycji odpowiednie notatki, zamyka Billa w kręgu GF, zbiera buntowników i szykuje się do ostatecznego ciosu, a dzięki swojej przedsiębiorczości i sprytowi po całej tej apokalipsowej aferze zyskuje szacunek brata, wszyscy żyją długo i szczęśliwie, koniec. Och, dlaczego wszystko w tej teorii poszło nie tak?


11. Stan spłonie żywcem
Stan jest trzykrotnie, hm, portretowany w czasie serii – jako figura woskowa, pacynka i balon w kształcie jego głowy. I wszystkie trzy kończą nędznie na skutek wysokiej temperatury: figura topnieje, pacynka i balon stają w ogniu. PRZYPADEK? Widzieliśmy w tym serialu typa ginącego od ciosu siekierą i wypchane zwierzęta broczące z oczu krwią, dlaczego mielibyśmy nie zobaczyć, jak nasza ukochana postać umiera w paskudnych okolicznościach?




Fanowskich teorii, które się nie sprawdziły, było na pęczki - starałam się wybrać te najpopularniejsze, bo gdybym miała przegrzybywać wszystkie cudaczne hipotezy oparte na niczym, to bym wcześniej zawisła niż ta notka. Zachęcam do podzielenia się teoriami, które Wam zapadły najbardziej w pamięć.

Z wyrazami szacunku
Kazik


piątek, 1 lipca 2016

Uzewnętrznić wnętrze

Wiecie, co ssie? Emocje. Pałęta się to po głowie i stwarza głównie problemy. Wiecie, co jest fajne? Emocje! Siedzą w mózgu i pilnują, żebyśmy jakoś w miarę normalnie funkcjonowali na tym padole łez.

Uczucia to dość niewdzięczny temat – język niezbyt radzi sobie z ich opisywaniem, nie pomagają też społeczne normy, które każą emocje tłamsić, skrywać, nie gadać o nich „bo to dla bab”. W teorii ma to nas czynić spokojnymi, poważnymi członkami społeczeństwa niedręczącycmi innych swoimi humorami, w praktyce takie podejście kończy się po prostu niedojrzałością emocjonalną, zagubieniem, nieraz problemami psychicznymi. Dlatego kursujące po mainstreamie takie tytuły jak „Inside Out” są na wagę złota.

Pixar, 1995: What if toys had feelings
Pixar, 1998: What if bugs had feelings
Pixar, 2001: What if monsters had feelings
Pixar, 2003: What if fish had feelings
Pixar, 2004: What if superheroes had feelings
Pixar, 2006: What if cars had feelings
Pixar, 2007: What if rats had feelings
Pixar, 2008: What if robots had feelings
Pixar, 2009: What if dogs had feelings
Pixar, 2012: What if Scotland had feelings
Pixar, 2015: WHAT IF FEELINGS HAD FEELINGS
źródło: turbro.tumblr.com

„Inside Out” zachwycił krytyków, publiczność… i psychologów. W Internecie pojawiło się mnóstwo pochwalnych artykułów analizujących poszczególne elementy filmu pod kątem naukowym. Rzecz jasna, skomplikowany mózg  musiał zostać uproszczony na rzecz fabuły, jednak twórcom udało się zaprezentować wnętrze naszej głowy bez nadużywania licentia poetica. Film jest świetnym punktem wyjścia do tłumaczenia dzieciom, jak działa nasza pamięć czy, no właśnie – emocje.

Dla nauczycieli, terapeutów, pedagogów i ogólnie osób parających się kształceniem dzieci premiera „Inside Out” była jak Gwiazdka w środku czerwca. Oczywiście, że nie od wczoraj mamy zabawki pomagające wyrażać emocje czy wykorzystujemy do tego postacie z kreskówek, ale dzięki IO dostaliśmy dwa w jednym. Dużo łatwiej jest pracować, gdy dzieci mają podstawę i własne przemyślenia w postaci wspólnie widzianej animacji, nie mówiąc już o tym, że dużo łatwiej rozmawiać o emocjach, gdy przybierają kształt sympatycznych postaci, a nie funkcjonują jako bliżej niesprecyzowany, abstrakcyjny duch opętujący znienacka nasze ciało. Grzech ciężki z tego dobrodziejstwa nie korzystać! Tym bardziej, że „Inside Out” ma przekaz, na który niestety rzadko się napotykamy: żadne emocje nie są złe czy negatywne, wszystkie są po coś, wynikają z czegoś i przeżywanie ich jest zupełnie normalne. 

Zestaw przygotowany przez pewną mamę i jej dwójkę dzieci, by łatwiej było rozmawiać o swoich uczuciach. TUTAJ notka o tym, jak wprowadzili to w życie.

Czasem samo przyporządkowanie słów do emocji jest dużym krokiem w celu ich zrozumienia.

W niektórych przedszkolach pluszaki spełniają rolę powierników. Jeżeli dziecko zbyt wstydzi się uzewnętrzniać przed drugą osobą, może udać się do specjalnie wyznaczonego kącika, by wygadać się specjalnie do tego wyznaczonej zabawce. 

"Ściągawka" z natężenia emocji. Kolory trochę dezorientujące w kontekście filmu, aletam.

Nie znaczy to, że IO może przydać się tylko dzieciom. Już pomijając fakt, że wielu dorosłym przydałby się taki podstawowy trening wyrażania i kontrolowania przeżyć wewnętrznych (myślętuintensywnieotobiewieczniewydzierającysięnapotomstwosąsiedzie), film ma ważną lekcję dla rodziców. Główny pomysłodawca i reżyser, Pete Docter, inspirację czerpał przede wszystkim ze zmieniających się relacji ze swoją dorastającą córką - niezbyt radził sobie z tym, że jego dziecko, niemal wiecznie roześmiane, przestało nagle być "radosnym promyczkiem". Dla wielu rodziców ta nagła zmiana jest bardzo trudna, i często nawet nieświadomie próbują przemocą wyhamować "negatywne" emocje, zamiast je omówić (patrz: matka Riley dziękująca jej za to, że mimo trudów przeprowadzki wciąż jest taką pociechą dla rodziców i tak dzielnie wszystko znosi - akurat wtedy, gdy dziewczynkę niewiele dzieli od wybuchnięcia gniewem lub płaczem, czy ojciec wysyłający ją za karę do pokoju za sprzeczkę przy kolacji). 

To pisałam ja, Kazik, która jest kijowa w przekazywaniu paszczą otoczeniu swoich emocji. Ale się nie poddaję, czego życzę i Wam. 

A na koniec jeszcze garść ciekawostek: 
1. Twórcy opierali się na teorii Paula Ekmana, który stwierdził, że człowiek w wersji podstawowej ma sześć bazowych emocji, niezbędnych mu do przetrwania: radość, smutek, strach, gniew, odrazę i zaskoczenie. Dzięki nim możemy tworzyć setki innych, często uwarunkowanych kulturowo. W filmie rolę zaskoczenia przejął Strach, a bogactwo naszych przeżyć wewnętrznych oddał panel kontrolujący. Początkowo jest tak mały, że tylko jedna personifikacja może być u steru, dopiero ulepszona wersja dostarczona pod koniec filmu pozwala na działanie kilku emocjom - w głowach dorosłych widać, że wszystkie siedzą przy panelach na równych prawach i wspólnie podejmują decyzje.
2. Zanim drastycznie ograniczono liczę głosów w głowie, powstało wiele projektów postaci emocji pochodnych, które ze względu na późniejszy zamysł nie dotrwały do ostatecznej wersji.
Irytacja

Zazdrość

Ponurość

Miłość


3. Jako że podstawowe emocje są bardzo wyraziste, starano się ich personifikacje oprzeć na prostych kształtach, jednocześnie kojarzących się z danym odczuciem. I tak Radość wzorowana jest na gwiazdce, Smutek - łzie, Gniew - podpalonej cegle, Strach - nerwie (że niby taki długi i cienki), a Odraza... na brokule. 
4. W pierwszych szkicach Strach był antagonistą. No popatrzcie na tego nerda, uwierzylibyście?
5. Scenarzyści mieli masę pomysłów na zaprezentowanie poszczególnych elementów mózgu i tego, jak działa - większość z nich trzeba było porzucić dla dobra fabuły. Ponoć z największym żalem wycięto Departament Twarzy i Departament Imion. Twórcy chcieli w humorystyczny sposób odnieść się do tego, jak często rozpoznajemy twarze, ale nie możemy ich przyporządkować do nazwisk. W filmie dwa wyżej wspomniane oddziały miały się nienawidzić, odmawiać współpracy i złośliwie przekazywać sobie fałszywe informacje. 

Z wyrazami szacunku
Kazik