sobota, 18 marca 2017

Bajka o tym, jak to Pixar okradł cały Meksyk

15 marca znienacka pojawił się trailer filmu „Coco”, nowego filmu studio Pixar. Że co, że jak? Jaki film, co, nic mi nie mówili, ja nic nie wiem. I w sumie z enigmatycznego trailera nie dowiecie się wiele więcej:


Nasz dwunastoletni szarpidrut to Miguel (debiutujący Anthony Gonzalez), uzdolniony muzycznie chłopak, którego rodzina od pokoleń ma bana na granie na instrumentach. Dlaczego? Tego dowiemy się podczas podróży do Krainy Zmarłych z pomocą trickstera Hektora (Gael García Bernal).

Na razie wiadomo guzik z pętelką (przed seansami aktorskiej wersji „Pięknej i Bestii” ma się pojawić kolejny trailer, tym razem z wcześniej wspominanym Hektorem), ale hej! Pixar? Dia de los Muertos?? Gdzie moje calaveritas de azucar i najbliższe kino wybudowane na cmentarzu?

Mogłoby się wydawać, że film o meksykańskim święcie wyprodukowany przez giganta animacji powinien nic, tylko cieszyć, zwłaszcza bojowników o prezentowanie różnorodnych kultur i PoCów w kinie. Tymczasem JAK NIE HUKNIE JAKA AWANTURA PANIE TALERZE LATAJĄ POSTY Z CAPS LOCKIEM LATAJĄ DRAMA DRAMA NIECZYTELNE


O co tu chodzi? Skąd taka złość na krótki trailer z ledwo zarysowaną fabułą? Na ile to słuszne obsobaczenie, a na ile powtarzanie przemielonych w gniewie bzdur?

Plotka #1: PROSZĘ PANI, A DISNEY ODGAPIA!
„Coco” nie jest naturalnie pierwszym filmem, którego akacja dzieje się w czasie meksykańskiego święta, ale na swoje nieszczęście wychodzi wcale nie tak dawno po innej animacji. 
Która też dotyczyła Dia de Los Muertos.
I główny bohater udał się do świata Zmarłych, gdzie spotkał swoją rodzinę.
I był gitarzystą.

(post użytkownika shapeshiftingalienhybridguy)

Ajjjjjj. Nie wygląda to za dobrze na pierwszy rzut oka, co? Ale zerknijmy na historię obu produkcji.

„The Book of Life” to film, który od początku przyciągał uwagę – animacja opowiadająca o romantycznym muzyku przeżywającym niezwykłe przygody w tętniącym życiem Świecie Zmarłych? A poprosimy! Produkcja zachwycała oryginalnym designem postaci i ujmowała obsadą złożoną z niemal samych latynoskich aktorów. Film poradził sobie  finansowo, zebrał dobre recenzje zarówno od krytyków, jak i widzów – ganiano taką sobie fabułę i zmarnowany potencjał trójkąta miłosnego, ale siłą filmu była familijna atmosfera i rewelacyjne, unikatowe projekty.

Yaaaaaaaaaaaaaay!

Woooooow!

„The Book of Life” wyszło w 2014 roku, “Coco” planowane jest na listopad 2017. PRZYPADEK? Najwyraźniej tak. Jorge Gutierrez, twórca TBoF, długo mielił pomysł na tego typu dzieło – to właśnie niezwykłe rysunki inspirowane Meksykiem zapewniły mu półcudem wstęp do szkoły animacji, a pierwszym szkicem była praca dyplomowa „Caramelo”  (nie oglądajcie, zestarzała się straszliwie). Z pomysłem na film Gutierrez chodził po producentach od 2000 roku, bez większych sukcesów. Tymczasem przyszedł 2010, Lee Unkrich zakończył pracę nad „Toy Story 3” i zapowiedział, że już działa nad nowym projektem związanym z meksykańskim świętem zmarłych. W 2012 poszła wieść, że Guillermo del Toro dołączył do Reel FX tworzącego film, który wtedy roboczo nazywał się jeszcze „Day of the Dead”. W tym samym roku Pixar zapowiedział oficjalnie, że pracuje nad animacją o meksykańskim święcie zmarłych, Reel FX zmienił tytuł na „The Book of Life”, co by uniknąć kontrowersji i oskarżeń, że odgapia (hłe, hłe). W 2014 wychodzi TBoF, w 2015 Pixar ogłasza tytuł nowej produkcji i pokazuje kilka concept artów, w 2016 animowanie rusza pełną parą, a na 2017 planowana jest premiera.

Plotka, jak to plotka, pogalopowała w dzikie strony – możecie często spotkać się z informacją, że podczas tego chodzenia od drzwi do drzwi ze swoimi szkicami Gutierrez miał także zawitać do Pixara. A Pixar, jak to Wielka Firma Prowadzona Przez Białego Człowieka, nie mógł znieść, że Latynos wpadł na taki świetny pomysł, więc niby wywalili biednego Jorge za drzwi, ale sobie tam pokserowali co trzeba i zaczęli pracę, a jak TBoL osiągnęło sukces finansowy, to już w ogóle nic, tylko wydawać podróbę. Jest to oczywista bzdura, i to łatwa do udowodnienia – otóż Pixar nie przyjmuje żadnych pomysłów z zewnątrz, wszystkie ich filmy oparte są na pomysłach ludzi, którzy już w Pixarze pracują. Za to inną wielką firmą, u której TBoL wylądował na biurku, był Dreamworks – przyjęli ten pomysł w 2007 i tak go mieli, mieli i mieli, aż w końcu go odrzucili ze względu na „różnice artystyczne”.

Gutierrez i del Toro złożyli twórcom „Coco” gratulacje na twitterze i życzyli im powodzenia (i zresztą obie strony dostają masę hejtu i oskarżeń o plagiat). Jeżeli jesteś osobą, która uważa, że do mieszkania Gutierreza wpadły zamaskowane typy z uszami Myszki Miki, przycisnęły mu pistolet do głowy i kazały napisać te twitty, to cóż, nie mogę ci pomóc.

Plotka #2: DISNEY ZRZYNA! WYSTARCZY PORÓWNAĆ SCREENY I DEKORACJE!

I ta plota to najlepszy dowód, że potrzebujemy więcej filmów o Dia de Los Muertos, skoro ludzie nie rozpoznają podstawowych rekwizytów tego święta.

Papel picado to cienkie kartki, w których wycina się wzory za pomocą nożyków. Są uznawane za dobro meksykańskiej sztuki ludowej i żadna porządna impreza nie może się bez nich odbyć – służą jako dekoracje w czasie świąt Bożego Narodzenia, ślubów, chrzcin, urodzin, no i oczywiście w trakcie Dia de los Muertos.

Papel picado w realu...

... w "The Book of Life"...

...i na plakacie "Coco".

Charakterystyczne dla samego Święta Zmarłych są nagietki, znane już bardzo dobrze Aztekom, którzy wykorzystywali je jako ozdoby i składniki lekarstw. Jako że bujnie kwiecisko po Meksyku w tym okresie rośnie, groby po prostu w nich toną, a na cmentarze prowadzą usypane z ich płatków ścieżki – wierzy się, że mocny kolor i silny zapach nagietków pomaga zmarłym krewnym znaleźć drogę.




Skoro już jesteśmy w temacie innych kulturowych aspektów wyłapanych w trailerze – pewno część widzów kręci głowami nad towarzyszącą Miguelowi psiną, że ech, wiadomo, Disney, zwierzęcy towarzysz musi być, a choćby i od czapy. Tymczasem Dante wydaje się być wsadzony z większym sensem. Najprawdopodobniej jest to przedstawiciel xōlōitzcuintli, gatunku bezwłosych psów hodowanych już przez Azteków. Jak to psy, towarzyszyły w polowaniach, rzucały się wrogom do gardeł, grzały nogi w nocy i... były składane do grobów ze swoimi właścicielami, by bronić ich podczas wędrówki w zaświaty. Zresztą nazwa zobowiązuje – pierwszy człon nazwy rasy nawiązuje do azteckiego boga Xolotl, odpowiedzialnego m.in. za umieranie jako takie i strzeżenie Słońca w czasie jego wędrówki za dnia, nim wróci do krainy śmierci.



Przedstawiony w filmie idol głównego bohatera, Ernesto de la Cruz, jest oczywiście postacią fikcyjną, trudno jednak nie dostrzec inspiracji Pedro Infante. Był to śpiewak, muzyk, aktor, legenda Złotej Ery meksykańskiego kina. Zginął w wieku 39 lat, gdy pilotowany przez niego samolot uległ awarii. Skala żałoby, liczba pomników, hołdy oddane przez innych muzyków i spontaniczne zebrania w rocznice jego śmierci w pełni pokazały, jaką popularnością się cieszył.




W każdym razie, pretensje, że film o Dia de Los Muertos ma nagietki, papel picado, szkielety, świeczki i gitary są na poziomie czepiania się filmów gwiazdkowych, że śnieg, choinki i prezenty.

Plotka #3: „COCO” TO FILM TWORZONY PRZEZ SAMYCH BIAŁASÓW! TFU!

TBoL był swego rodzaju przełomem – meksykański twórca stworzył bardzo dobry film animowany o swojej kulturze, a pomogli mu inni latynoscy twórcy. Super! Cóż, info, że kolejny film o Dia de Los Muertos będzie reżyserował biały Amerykanin, niezbyt przypadło do gustu. Nie jest jednak prawdą, że nad „Coco” czuwają sami biali faceci, których bolało, że PoC mogą mieć cokolwiek w animacji do gadania i jeszcze odnosić sukcesy. Reżyserowi Unkrichowi na pewno towarzyszy Adrian Molina z meksykańskimi korzeniami, na razie wiadomo też o niektórych latynoskich aktorach głosowych, tradycyjnym zespole Mono Blanco i Tierra Mojadzie, który będzie odpowiedzialny za dwie piosenki w filmie.

Żeby było śmieszniej, przecież i TBoL nie był 100% no-white w pionie decyzyjnym - współscenarzystą był jak nabardziej biały Doug Langdale.

Plotka #4: DISNEY CHCIAŁ UKRAŚĆ ŚWIĘTA!

Pamiętacie, jak to papa Walt próbował zaklepać sobie nazwę „Dia de Los Muertos”? Tak tak! W 2013, kiedy „Coco” miało się jeszcze nazywać „Dia de Los Muertos”, Disney złożył wniosek o zarejestrowanie tej nazwy jako ich znaku towarowego. Jakkolwiek niesmak i podejrzliwość były zrozumiałe, tak niektórych poniosła wyobraźnia – sprawa absolutnie nie zmierzała do tego, by zgarnąć całe święto do sejfu, a potem jeździć od wioski do wioski i pałować tych, którym się umyśliło obchodzić Dia de Los Muertos bez wykupienia licencji. Zarejestrowanie znaku miało chronić Disneya przed nieuczciwymi sprzedawcami planującymi bez zgody opychać towary z logiem filmu i nijak (?) nie przeszkadzałoby w świętowaniu tak, jak się dotychczas świętowało. Niech za przykład posłużą nam pixarowskie „Auta” – to, że tytuł jest przez nich prawnie zaklepany, nie znaczy, że producenci zabawkowych autek momentalnie zostali wyjęci spod prawa i nikt nigdy nie ma prawa używać tego słowa na swoich produktach bez adwokatów na karku.
W każdym razie, krytyka była na tyle gwałtowna, że Disney wycofał wniosek, zmienił tytuł i na znak dobrej woli stworzył zespół kulturowych konsultantów mających pomagać przy filmie, w którym znalazł się m.in. komiksowy rysownik Lalo Alcaraz, jeden z najostrzejszych krytyków tego prawniczego cyrku. Na ile to PRowe zagranie, a na ile chęć załatwienia tej sprawy porządnie – sami oceńcie.


Plakat autorstwa Lalo Alcaraza. 


Oni mówią: "o rety, jaka żałosna podróba TBoL, weźmy to zbojkotujmy ://////". Ja mówię: "oh boy DWA filmy animowane o Dia de Los Muertos w tak krótkim czasie??? :O :D :O :D". Bardzo mnie zaskoczyły te negatywne reakcje i nie podoba mi się, jak szybko banialuki na temat "Coco" się rozprzestrzeniają. Jeżeli nowy film także was zaciekawił, to usiądźcie sobie spokojnie i po prostu uważajcie na to, co na jego temat się wypisuje. Poczekamy, aż emocje opadną, i ani się obejrzymy, a już wszyscy będą się cieszyć na listopadową premierę. 

BONUS:
Ach, słynna parada w Mexico City z okazji Dia de Los Muertos - te kolory, te przebrania, ci tancerze, arobaci i piękna tradcycja... mająca jakiś rok. 
Jako żywo dotychczas Święto Zmarłych było rzeczą domowo-prywatną, bez specjalnie przygotowywanych masowych imprez. Ale tak się złożyło, że w wydanym w 2015 "Spectre" James Bond agentuje sobie podczas zmyślonej na potrzeby filmu meksykańskiej paradzie. Władze Mexico City dostrzegły w tym świetną szansę dla rozwoju turystyki i już rok później zorganizowano pierwszą tego typu paradę. Zdania są podzielone - jednym się podobało, no bo jednak akrobaci i takie tam zawsze spoko, inni zwracali uwagę na to, jak ta impreza była na rękę przestępcom i jak to jest, że UK i USA kichną, a Meksykanie już są świadkami narodzin nowej, świeckiej tradycji.







Z wyrazami szacunku
Kazik

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe, też czekam na Coco. I coby to więcej było kultury meksykańskiej w kinematografii, ye.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko z wyrazami szacunku? A gdzie wstawka, że niech kisiel morelowy będzie z nami?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa notka, chętnie przeczytam kolejne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń