sobota, 17 grudnia 2016

"Moana" - o riserczu na piątkę z plusem

[SPOKOJNIE! Dzisiejsza notka zawiera tylko śladowe ilości spoilerów.]

"Moana" - przechrzczona w Europie na "Vaianę" - bez trudu podbiła serca zarówno widowni, jak i krytyków. Sympatyczna bohaterka, chwytliwe piosenki, dobry humor, przepiękna animacja, chwytliwe piosenki, przewidywalna, ale solidnie opowiedziana historia - co mogło się nie udać? Ano odpowiedzialne zaprezentowanie świata Moany mogło się nie udać.



Zaufać oceanowi 

Polinezyjczycy nie mają lekko, jeżeli rozchodzi się o ich PR w kulturze popularnej. Amerykańskie kino jeżeli już poświęcało uwagę tym okolicom, to cały czas antenowy kradły Hawaje, sprowadzane zazwyczaj niestety do spódniczek z trawy i ładnego tła dla białych bohaterów. 
Nic więc dziwnego, że gdy John Musker i Ron Clements zdecydowali się na stworzenie filmu opartego na polinezyjskich legendach, zainteresowani sceptycznie podnosili brwi. Jakkolwiek obaj panowie są solidnymi reżyserami, tak ich duo jest przede wszystkim kojarzone z "Aladynem" i "Herkulesem", gdzie inspiracja obcą kulturą sprowadza się do nieokreślonego, egzotycznego tła zlewającego się z baśnią - nie mówiąc już o tym, że Disney miał kilka mniejszych lub większych wpadek z prezentowaniem kultur obcych nacji. To, co kiedyś uchodziło na sucho, dzisiaj nie ma prawa się prześlizgnąć bez ostrej reakcji Internetuańczyków.

Tymczasem panowie Muske i Clements postanowili odpowiedzialnie zabrać się do roboty i przeznaczyć masę czasu na risercz. Po pierwsze, zarządzono trzy wycieczki na Polinezję dla zespołu, każda z innym celem: pierwsza poszukiwała inspiracji, druga skupiała się na widokach, trzecia na muzyce. Kontakt z obcymi stronami to jedno, zdecydowanie ważniejszą rolę odegrało Oceanic Trust - grupa lokalnych historyków, muzyków, lingwistów, antropologów, rybaków, choreografów i innych odpowiedzialnych za elementy kulturowe w filmie. Z nimi konsultowano dialogi, imiona, nawiązania w tle, zatwierdzano nowe pomysły.



Rozmowa z lokalnymi ekspertami. Po prawej reżyserzy. Ron Clements i John Musker.

Oczywiście, rzecz jest skomplikowana, więc wyjaśnijmy sobie na wstępie kilka rzeczy. Polinezja to obszar Oceanu Spokojnego, którego granice wyznaczają Nowa Zelandia, Wyspy Wielkanocne i Hawaje, tworzące plus-minus kształt trójkąta. Przez całą tę notkę będę zazwyczaj wykręcała się bliżej niesprecyzowaną "Polinezją", jako że po pierwsze wysp tamtejszych jest mnóstwo i co druga ze swoimi własnymi obyczajami, po drugie - elementy kulturowe są dość płynne na tym obszarze i nie zawsze idzie określić, że to jest 100% charakterystyczna dla A, a to występuje tylko u B. Tak więc proszę się na mnie nie złościć, niedoprecyzowania brać z dystansem i na spokojnie wykładać w komentarzach ewentualnie nieścisłości.


W poniższej notce chce się z podzielić nieco tym, co sama odkryłam na temat kultury Polinezji i pokazać, ile pracy i pasji twórcy włożyli w "Moanę". Choć za punkt wyjściowy biorę film, starałam się unikać spoilerów, by przedseansowi też mogli czytać z czystym sumieniem. Tak więc wszyscy na pokład, wypływamy!


"Byliśmy odkrywcami! BYLIŚMY ODKRYWCAMI!!"
Dawno, dawno temu (jakieś trzy tysiące lat i coś) przodkowie Polinezyjczyków rozbijali się swoimi łodziami gdzie popadnie, przenosząc się z wyspy na wyspę, gdy znienacka po prostu przestali to robić i przerzucili się na osiadły tryb życia na jakieś tysiąc lat, po czym ponownie, jak gdyby nigdy nic wrócili na łodzie i zaczęli odkrywać kolejne lądy. Dlaczego przestali żeglować? Co sprawiło, że wrócili na ocean? Tego nikt nie wie. Ta zagadka stała się inspiracją dla "Moany" i pretekstem do wymyślenia własnej legendy. Własnej, bo i Moana, i Te Fiti (choć wyraźnie pijąca do Papa, bogini ziemi, dawczyni życia), i jej serce są wymyślone na rzecz filmu. Za to żywcem wydarty z mitologii jest Maui, towarzysz głównej bohaterki.



Ruszył słońce, podniósł ziemię, które go wydało plemię?

Wydawałoby się, że przy takim rozstrzeleniu wysp trudno o postać rozpoznawalną jak ocean długi i szeroki, a jednak. Maui to bohater całej Polinezji, o którym jeszcze dziś opowiada się dzieciom na dobranoc. Na ilustracjach często przedstawiany jest jako postawny młodzian z mniej lub bardziej subtelnym sześciopakiem i śmiertelnie poważną miną - patrząc na niego trudno uwierzyć, jaki z niego przebiegły kawalarz. W niezliczonych podaniach wykręca numery swoim starszym braciom, ucieka się do podstępów i więcej korzysta ze swojego sprytu niż mięśni, choć siły mu nie brakuje. Jak półbóg wypada w disneyowskiej wersji?


Przykład Mauiego z mniej subtelnym sześciopakiem.

Nad podziw akuratnie, zwłaszcza, że sposób przedstawienia kultowej postaci był sprawą delikatną. Najwięcej problemów sprawiał wygląd. Początkowo Maui miał być niskim, łysym i diablo cwanym pokurczem. Oceanic Trust od razu projekt odrzuciło z dwóch powodów: po pierwsze, nie tak wygląda bohater z prawdziwego zdarzenia, po drugie niedorzecznym pomysłem jest, by heros świecił gołą głową, skoro we włosach zbiera się mana, życiowa energia. Z drugą kwestią nie było większych problemów, twórcy już pogodzili się z tym, że do animowania bujnych czupryn będzie trzeba osobnego zespołu, za to kwestia budowy ciała przechodziła dłuższą ewolucję. Zgodnie z sugestią, że Maui jest dla Polinezyjczyków kimś w rodzaju Supermana, wymalowano mu modelową klatę superbohatera. Jednak zespół szybko zrozumiał, że mięśnie wyrabiane na pokaz niewiele mają wspólnego z siłą. Obserwując zawodników konkursów typu "ciskaj menhirami, boksuj się z niedźwiedziem" stwierdzili, że o takim wyglądzie chcą stworzyć postać, która zdarła słońce z nieba. Cała drama z "Mauim-spasłym-hipopotamem-potwierdzającym-stereotypy" wynikła najwyraźniej z tego, że Disney jak raz postanowił połamać kanony dotyczące wyglądu.



Fragment poradnika o rysowaniu mięśni autorstwa Coelasquid. Całość TUTAJ.


Peter Maivia, samoański wrestler, pradziadek Dwayne'a Johnsona. Aktor podzielił się zdjęciami dziadka z osobami projektującymi wygląd Mauiego.

W filmie Maui zostaje wrzucony przez matkę do oceanu, gdzie znajdują go bogowie, opiekują się nim i wysyłają go siną w dal z magicznym hakiem, a zakompleksiony chłopak łaknie atencji czując, że nie należy ani do świata bóstw, ani ludzi. Jak to ma się w mitologii? Podstawy mniej więcej się zgadzają, choć zostały siłą rzeczy okrojone. Maui był piątym synem śmiertelniczki Tarangi i Makeatutariego, boga pilnującego podziemnego świata. Chłopiec był wcześniakiem, słabym i nie do końca rozwiniętym. Matka owinęła go w swoje ścięte włosy (źródło mana, pamiętacie?) i wrzuciła do oceanu, a życzliwi bogowie dopilnowali, by dzieciak cały i zdrowy został odnaleziony przez swojego przodka. Kiedy Maui nieco podrósł, wyruszył na poszukiwanie swojej najbliższej rodziny, którą końcem końców znalazł, a ta przyjęła go z radością. W dwóch najsłynniejszych legendach o Mauim - w tej o wyławianiu wysp i ściąganiu słońca z nieba - ważne role odgrywają bracia bohatera oraz jego matka.
Skąd wziął się magiczny hak? Ponoć Maui miał tak długo chodzić za rybakiem Tongafusifonuem i jojczeć (our hero, ladies and gentelmen), aż ten zgodził mu się oddać swój bezcenny skarb - pod warunkiem, że jęczybule uda się go znaleźć w kolekcji zawierającej tysiące innych haczyków, w czym pomogła niechcący żona rybaka, która wygadała sekret w czasie niewinnej pogawędki.
W innej wersji hak miał być zrobiony ze szczęki babci Mauiego i od razu do niego należeć. Tak czy siak, jest to niezbędny atrybut półboga towarzyszący mu w licznych przygodach.


Hei matau to zdobione haczyki noszone w charakterze talizmanów, tradycyjnie robione z kości.

Maui najchętniej przemienia się w wielkie ptaszysko, którego design zdaje się opierać o orły Haasta, opierzone bydlaki będące w stanie polować na moa czy świeżo przybyłych na Nową Zelandię ludzi. Szczęśliwie wymarło im się dobre kilka wieków temu, ale pozostały żywe w lokalnych legendach jako poukai, gigantyczny ptak, który zależnie od humoru a to coś dostarczy, a to kogoś przewiezie albo rozerwie na krwawe strzępy.


Muzealna replika...

...i filmowe wcielenie.

W piosence "You're Welcome" Maui chwyta gigantycznego węgorza (zresztą bardzo podobnego do tego, którego ubija Herkules w swoim filmie), wpycha go do ziemi, po czym wystrzeliwuje z tego miejsca palma. To nawiązanie do legendy, w której morski potwór Te Tuna o głowie węgorza najpierw traci ją dla pięknej kobiety, a potem dosłownie. Głowa została zakopana w ziemi i wyrosło z niej cudowne drzewo - palma. 


Kiedy umrę, powrócę jako jedna z nich. Albo źle wybrałam sobie tatuaż!

Tahitańczycy nazywają je 'tatau', Hawajczycy - 'kakau'. Ich projektowanie to cała filozofia uzależniona od zwyczajów danej wyspy, a poszczególne elementy tatuażu (a także ich umiejscowienie na ciele) zależą od pochodzenia jego właściciela, znamienitych przodków, statusu, opiekuńczych duchów. Nawet zdawałoby się bezsensowne wzory geometryczne są uproszczonymi symbolami niosącymi konkretne znaczenie.


Sposoby umownego przedstawienia żółwia. 

Zdawałoby się, że tradycyjna sztuka tatuaży dogorywa. Jej upadek zapoczątkowali misjonarze powołujący się na zakaz z Księgi Kapłańskiej*, w późniejszym czasie prawo to podtrzymały władze ze względów sanitarnych. Szczęśliwie wiatry stają się coraz pomyślniejsze dla tych, co chcą wskrzeszać tradycję i coraz więcej osób jest zainteresowanych zarówno robieniem tatuaży, jak i ich noszeniem. 

A cała rzecz jest skomplikowana dla obu stron. Po pierwsze, dość mało jest obecnie mistrzów w tym fachu i są raczej restrykcyjni w wyborze uczniów czy klientów. Hawajczyk Keone Nunes szczegółowo przepytuje kandydatów, próbując odkryć ich motywy - wie, że tatuaże są wizytówką lokalnej społeczności i w wypadku, gdy wytatuowany palant chociażby schla się i narobi siary, zła opinia nie będzie tyczyć tylko jego, ale przeniesie się na wszystkich. 
Co ciekawe, to nie klient, a tatuażysta decyduje o wzorze i na wizytę wypada wpaść z przygotowanym drzewem genealogicznym (choć znowu, co wyspa, to tradycja, więc babcia Tala mogła sobie zawołać akurat dziarę z płaszczką). 


Do tradycyjnego tatuowania wykorzystuje się narzędzi zrobionych z drewna i zwierzęcych kości. Metal nie wchodzi z jakiegoś powodu w grę, ale nie brakuje artystów, którzy przerzucili się na nowoczesny sprzęt.

Etymologia 'tatau' nie jest do końca znana (prawdopodobnie odnosi się do bicia serca, gdyż to w jego rytmie wystukiwany jest wzór), natomiast 'kakau' to połączenie 'ka - uderzać' i 'kau - kłaść'. Procesowi zdobienia towarzyszą śpiewy proszące o pomyślność dla tatuowanego.


Pan Keone Nunes (w czarnym podkoszulku) przy pracy.

Myli się ten, kto zmylony humorystycznym Mini Mauim myśli, że twórcy lekko podeszli do tematu - nad każdym designem w filmie czuwał samoański tatuażysta Su’a Peter Suluape, u którego ta szlachetna sztuka jest przekazywana z dziada pradziada. Dwayne Johnson (podkładający głos półbogowi) dobrze zna wartość samoańskiego tatuażu. Sam go w końcu nosi - na TYM FILMIKU opowiada, co i ile dla niego on znaczy.

(* - a tak konkretniej to "Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym. Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan!". Jeżeli co bardziej religijne ciotki suszą Wam o to głowę, nie martwcie się, bo lingwiści przychodzą na ratunek. W oryginale mamy słowo "qaaqa", które w Biblii pojawia się tylko raz i w tym kontekście Bóg jeden wie (ale nie powie), o co konkretnie chodzi - najprawdopodobniej o specjalne malunki, które bliżej niesprecyzowani poganie nakładali na skórę w trakcie żałoby.)

"Mierzysz odległość, a nie przybijasz piątkę z kosmosem"

Tupaia był Tahitańczykiem z pochodzenia, kapłanem, artystą i nawigatorem z zawodu. W 1769 Cook  za namową botanika Josepha Banksa przyjął go na swój statek. Załoga od początku była niechętna jakiemuś tam dzikusowi, więc musiało im nieźle w pięty pójść, gdy Tupaia poproszony o szczegóły dotyczące okolicy z pamięci machnął schemat ze 130 wyspami w promieniu ponad 3 tys, kilometrów. Cook, jakkolwiek krzywo patrzący na kolejną gębę do opłacenia, nie krył w swoich notatkach podziwu dla gościa, który bezbłędnie określał położenie statku bez korzystania z instrumentów i zawsze był w stanie wskazać, w którym kierunku była jego wyspa.

Umiejętności nawigacyjne Polinezyjczyków wydają się mieć więcej wspólnego z avatarowym tkaniem wody niż solidną nauką. Potrafili precyzyjnie określić swoje położenie i obrać kierunek na podstawie podpowiedzi Matki Natury: położeniu słońca (a także jego koloru, gdy zachodzi i jak szeroko odbija się jego światło), zmian na powierzchni wody, lotu ptaków, kształtu chmur, płynących w pobliżu zwierząt czy elementów natury nieożywionej niesionych przez fale. Kluczowy jest wschód i zachód słońca, na podstawie którego określa się warunki pogodowe i główny kurs na kolejne dwanaście godzin, co ewentualnie modyfikuje się po drodze obserwując mijane wskazówki.




Najłatwiej nawiguje się w nocy, kiedy gwiazdy prowadzą jak GPS. Jeżeli zasłonią je chmury, wiele można odczytać z fal, temperatury i prędkości wody. A co robić, gdy jest tak ciemno, że nie widać nawet dziobu łodzi? Wtedy należy być doświadczonym nawigatorem, bo ci mogą się wiele domyślić z samego leżenia na pokładzie i wczuwania się w rytm fal.
Nainoa Thompson jest pierwszym Hawajczykiem, który wrócił do żeglowania za pomocą tradycyjnej sztuki znajdywania drogi na ocenie, bez wsparcia europejskich instrumentów - coś, na co nikt z jego rodaków nie miał specjalnie ochoty od XIV wieku. Thompson jest obecnie prezesem Polynesian Voyaging Society i autorem licznych artykułów o kierowaniu łodzią, w których często wspomina swojego mistrza, Mikronezyjczyka Mau Piailug. Piailug przygotowywany przez dziadka do roli nawigatora spędził niemal całe życie na wodzie i miał przywilej uczenia innych już od 18 urodzin. Potrafił przespać całą noc pod podkładem i rano bez problemu stwierdzić, gdzie to jego uczniowie nieopatrznie skręcili podczas swojej warty. Bez mrugnięcia okiem określał odległość od lądu widząc, że przelatujący obok ptaszek taki a taki trzymał w dzióbku rybkę taką a śmaką. Piailug brał udział w podróżach i uczył do samego końca pomimo tego, że zaawansowana cukrzyca umożliwiała mu wykonywanie pracy fizycznej - mistrz głównie spał, udzielał wskazówek i dzielił się swoim gigantycznym doświadczeniem. Wyedukował dziesięciu kolejnych mistrzów nawigacji, dzięki czemu tradycyjna sztuka ledwo co uniknęła odpłynięcia na zawsze i w nieznane. 


Fragment hawajskich wiadomości przedstawiający uczniowski projekt artystyczny, krótki życiorys i osiągnięcia Piailuga. Krótko wypowiada się też Nainoa Thompson.

Piailug uczący, jak korzystać z położenia łódki jak z kompasu.


Uproszczony schemat pokazujący przykład takiego mentalnego kompasu. Okrąg dookoła łodzi podzielony jest na kilkanaście "domów" pozwalających grupować gwiazdy.




To, co my nazywamy konstelacją Skorpiona, Polinezyjczycy uważają za hak Mauiego. W filmie bohaterowie podążają przez jakiś czas za bardziej artystyczną wersją.


"Zanim zjem cię prośbę mam byś nie był zły... ani mdły"


Długość ciała to ok. 40 cm, a doliczając odnóża wychodzi prawie metr. Ważą jakieś 5 kilogramów i nieźle wspinają się po drzewach. Ich potężne szczypce podnoszą trzydziestokilogramowe przedmioty - co gorsza, jak raz chwycą, to już nie puszczą. Dzięki świetnemu zmysłowi węchu z daleka lokalizują mniamuśną woń zgnilizny. W zasadzie nie są trujące, ale mogą być, bo czemu nie. Aktywne w nocy, w dzień kryją się w podziemnych kryjówkach. Co to za kosmiczne monstra i z jakiego slashera pochodzą?

Mowa tu o krabach palmowych, największych stawonogach lądowych na świecie i pewnie kojarzycie go z popularnego swego czasu zdjęcia z koszem na śmieci:



Występujący w "Moanie" Tamatoa jest właśnie przedstawicielem tego gatunku i gigantyczny rozmiar to nie jedyne, co łączy go z krewniakami ze świata śmiertelników. Kraby palmowe są z natury dość agresywnymi samotnikami (nic dziwnego, że Tamatoa czeka na dowolną okazję, by z kimś chwilę pogadać), między innymi dlatego, że mają zapędy kanibalskie. Nie wiem, o co chodziło do końca z żartem w filmie ze zjadaniem babci, ale tak, tak właśnie się dzieje w naturze. Te kraby zresztą żrą wszystko - owoce, nasiona, orzechy, padlinę, liście, myszy, a nawet muszle z ich właścicielami.


[UWAGA! Filmik nie jest drastyczny, ale nie należy do przyjemnych.]
Amelia Earhart była drugą osobą na świecie, która samotnie przeleciała nad Atlantykiem. Niestety, jej próba okrążenia kuli ziemskiej zakończyła się awarią samolotu nad Pacyfikiem. Na jednej z wysp odnaleziono szczątki słynnej pilotki, a tak konkretniej jedynie 13 kości - resztę rzekomo miały rozparcelować i zjeść kraby palmowe. W celu sprawdzenia tej teorii przeprowadzono eksperyment, w trakcie którego przez dwa tygodnie obserwowano, co się stanie ze zwłokami świni porzuconymi na plaży. To czarne i duże to kraby palmowe, to małe i czerwone to kraby truskawkowe (neoliomera pubescens), 

Jeżeli ktoś boi się tego typu stworów, spotkanie znienacka takiego aliena pewno jest wstrząsającym przeżyciem. A teraz wyobraźcie sobie, że taki bezczelny cham znienacka wbija wam na chatę i wynosi rodową biżuterię. Kraby palmowe nie bez powodu zwane też są "kokosowymi rabusiami" - błyszczące przedmioty łatwo przyciągają ich uwagę, a że są zatwardziałymi kryminalistami, bez zbędnych ceregieli wynoszą z domów sztućce, puszki, butelki, a nawet garnki czy patelnie (udźwig do 30 kilo, pamiętacie?). Stąd oczywiście pomysł, by zrobić z Tamatoy obsesyjnego kolekcjonera błyskotek.

Nie wiem, czy kraby palmowe Was bardziej fascynują, czy przerażają. Jeżeli to pierwsze, to zła wiadomość jest taka, że są prawdopodobnie zagrożone wyginięciem - prawdopodobnie, jako że brakuje na ten temat wyczerpujących danych. Ponieważ mięsa mają dużo i do tego jest smaczne, obecność ludzi dała nieźle lokalnym populacjom w kość. Mimo to, jeżeli postaracie się o odpowiednie papiery (i wytrzymałą klatkę), możecie przygarnąć takiego kraba w charakterze zwierzątka domowego, jak to np. niektórzy robią w Japonii czy w Niemczech. Jeżeli jednak jedyny komunikat, jaki wyświetla wam się w głowie to "kill it with fire!!", pro tip ode mnie: "kill it with water". Kraby palmowe są fatalnymi pływakami i odpowiednio duża kałuża wystarczy, by się ich pozbyć. Zadbajcie przy tym o dobre alibi, bo za zabicie kraba na większości wysp są słone grzywny.
I porada dla wszystkich: jak już wspomniałam, krab, który raz was chwyci, prędko nie puści, a bycie szczypniętym przez bydlę potrafiące rozgnieść łupiny kokosa nie należy do polecanych doświadczeń. W takim przypadku powinno się delikatnie połaskotać kraba po "brzuchu", wtedy zacisk powinien zelżeć na tyle, by dało się z niego oswobodzić bez żegnania się z kończyną.

Jeżeli rozchodzi się o samego Tamatoę, Lin-Manuel Miranda pisząc dla niego piosenkę mocno inspirował się Davidem Bowie, co słychać i czuć. Swoje dwa grosze dorzucili animatorzy, rozszerzając u kraba źrenicę lewego oka:





Co mogło być modne dwa tysiące lat temu?

Stroje w "Moanie" nie nawiązują do konkretnych stylów zależnych od wyspy, twórcy starali się zaprojektować swoje własne wersje w oparciu o informacje, z jakich materiałów mogli korzystać Polinezyjczycy te parę tysięcy lat temu. I tak top Moany zrobiony jest z tapa, materiału otrzymywanego z kory morwy, spódnica - z liści pandanu. Stroje rodziny Moany zawierają czerwone elementy, koloru zarezerwowanego dla osób stojących wysoko w hierarchii. Tui (ojciec Moany) i Anonimowy Szef Plemienia (a także jego następca) noszą naszyjniki z zębów rekina, przywilej przysługujący tylko przywódcom. Naszyjnik babci Tali, w którym bohaterka chowa serce Te Fiti, zrobiony jest z muszli słuchotki.


Płachta zrobiona z tapa.

Wnętrze muszli słuchotki...

...i jej zewnętrze - przed oszlifowaniem i po.

Skoro o sercu mowa, najwyraźniej jest inspirowany pounamu (znany też jako "nowozelandzki jadeit" czy po prostu "greenstone"). To cenny, zielony kamień, wpierw używany w charakterze narzędzia czy nawet broni, z czasem stał się symbolem bogactwa i statusu. Wyrabiano z niego biżuterię i wręczano w prezencie na znak pokoju. Pounamu często są zdobione znakiem spirali, co odwołuje się do paproci, symbolu życia, harmonii i odrodzenia. 


Serce Te Fiti...

...miejsce, w którym powinno się znajdować...



... i randomowy naszyjnik z pounamu z motywem paproci.

Jedyną ewidentną nieścisłością w kwestii dostępnego tworzywa jest obecność kwiatów plumeri - tę kojarzącą się momentalnie z wyspami Pacyfiku roślinę przywieźli dopiero Europejczycy. Animatorzy przyznali, że w tym aspekcie woleli dać pierwszeństwo estetyce, naginając delikatnie historię. Współcześnie plumeri używa się do robienia lei (wieńców, które m.in. daje się turystom odwiedzającym Hawaje), mogą też być dyskretnym znakiem sygnalizującym status związku - kobieta z kwiatuszkiem za lewym uszkiem jest już zajęta, a za prawym chętnie pozna kogoś nowego. 





"Są całkiem... słodkie!"

"Kakamora nie są do końca ludźmi. Mają różny wzrost, mierzą od sześciu cali do trzech lub czterech stóp. (...) Większość z nich wydaje się raczej nieszkodliwa, choć zdarza się, że atakują ludzi. Kiedy to robią, dźgają ich palcami uzbrojonymi w długie, ostre paznokcie", donosi napisana na początku XX wieku książka "Beliefs and Tales of San Cristoval" autorstwa dwóch brytyjskich badaczy interesujących się kulturą Wysp Salomona.

Trudno cokolwiek o Kakamora więcej powiedzieć - legendy ograniczają się do lakonicznego stwierdzenia mikrego wzrostu, grubych włosów, skłonności do kradnięcia ognia i napomknięcia o języku, którego nikt nie rozumie. Także moanowe Kakamory są raczej dość luźną inspiracją, a sama scena bitwy morskiej wyraźniej nawiązuje do "Mad Maxa" niż wysposalomonowych wierzeń.


Z jakiegoś powodu ludzie twierdzą, że Moana została zaatakowana przez kokosy. choć przeta widać, że to kolesie tak mikrego wzrostu, że mieszczą się w kokosach.

Przywitaj się ładne z panią boginią!

Zetknięcie się czołami przez Moanę i babcię jest dla widza niepolinezyjskiego zrozumiałe, ale ten sam gestem wykonany z Te Fiti wydaje się nieco dziwny, jeżeli nie sztuczny. Tymczasem mamy tu do czynienia z hongi, tradycyjnym pozdrowieniem. Witający się stykają się czołami i nosami, dzielący się przy tym "oddechem", siłą duchową.


Hillary Clinton wita się z Rose White–Tahupārae podczas swojej wizyty w Nowej Zelandii w 2010 r. 


"Consider the coconut! (The whaaaaat?)"

Kokos na Polinezji to nie żart, kokos to jest sirius biznes - na tyle, że Oceanic Trust jednogłośnie zarządziło wycięcie sceny, w której wściekła Moana ciska ze złością orzech w piasek, ponieważ byłoby to obraźliwe i bardzo źle świadczyłoby o księżniczce. Kokos żywi, nadaje się świetnie na wojaże morskie, na opał, na lekarstwa, na liny, z drzewa zrobi się instrumenty czy dach - za bezsensowne zniszczenie palmy groziły surowe kary. Tongijczycy wyróżniają czternaście etapów rozwoju palmy, od których zależy jakość orzechów, słodycz mleka, twardość, zastosowanie, a czasem nawet to, kto ma do danego egzemplarza pierwszeństwo (np. miąższ wystarczająco miękki, by dać go małym dzieciom czy mleko przeznaczone dla karmiących kobiet). Swoją własną nazwę ma nawet kokos, który nie nadawał się jeszcze do zerwania, ale zleciało mu się i leżał na ziemi tak długo, że aż się pomarszczył (takalekale się nazywa i nadaje się tylko jako opał). Jeżeli kogoś temat zainteresował, odsyłam do artykułu "The significance of Coconuts in the Polynesian Kingdom of Tonga" Paula van der Grijpa.


A wódz była kobietą!

Moana-wódz-w-domyśle może się wydawać rzeczą, na którą należałoby przymrużyć oko - naciągane, wiadomo, kiedyś było inaczej, pozytywny przekaz i tak dalej. Tymczasem okazuje się, że nie wszystkie wyspy zaklepywały rolę przywódcy dla synów, jak chociażby mieszkańcy Samoa, gdzie kobieta-szef plemienia nie była może normą, ale zdarzała się i nikomu to nie przeszkadzało.
Skoro jesteśmy w temacie samoańskich genderów, warto przy okazji wspomnieć o fa'afafine - trzeciej płci, mężczyznach, którzy czują się kobietami, choć nie identyfikują się ani z jednym, ani drugim. Jak to z genderami i inną kulturą bywa, rzecz jest dość skomplikowana, ale generalnie rozchodzi się o to, że fa'afafine uwielbiają typowe żeńskie zajęcia (w przeciwieństwie do kobiet, które zaledwie je lubią). Samoańczycy zdają się nie mieć wątów do trzeciej płci, która stereotypowo słynie z pracowitości i pogody ducha. Gdy rodzice przyuważą pewne, ech, niech będzie, że zniewieścienie u swego syna, nie tylko nie starają się mu to wybić z głowy, ale zachęcają go do działania w zgodzie z sobą (bywa czasem i tak, że rodziciele obdarowani tylko męskim potomstwem celowo próbują jednego dzieciaka wychować na przedstawiciela trzeciej płci - głównie po to, by pomagał w kuchni). Szacuje się, że 1-5% społeczności wyspy Samoa to fa'afafine.


Fuimaono Karl Pulotu-Endemann (pośrodku) identyfikuje się jako fa'afafine. Jest powszechnie znany ze względu na swoją działalność obejmującą rozpowszechnianie wiedzy o psychiatrii.



Wyrzuć to! Od kiedy je wziąłem, spotykają mnie same nieszczęścia!

Filmowy Te Ka to stwór fikcyjny, ale pewnie momentalnie przywodzący na myśl najsłynniejsze hawajskie bóstwo: Pele, boginię wulkanów. Madame Pele jest zawzięta, agresywna, choleryczna i generalnie lepiej z nią nie zaczynać. Jest też bardzo rodzinna i uważa wszystkie skały i piaski wulkaniczne za swoje dzieci, więc zastanów się z piętnaście razy, zanim postanowisz przywieźć taką pamiątkę do domu po wakacjach na Hawajach. W Internecie krążą dziesiątki historii opowiadanych przez turystów, którzy zakosili taką skałkę i znienacka zwierzaki domowe zaczęły im zdychać, wieloletnie związki się rozpadać, rzekomo zaleczone choróbska nawracać. By pozbyć się klątwy, należy odstawić dziecko do rozwścieczonej matki. Pokarani turyści wysyłają więc pocztą podkradzione piaski i skałki na specjalnie wyznaczone do tego adresy, a życzliwi tambylcy mogą nie tylko odłożyć je na ziemię, ale także w ramach przeprosin dorzucić orchideę czy liście o odpowiedniej symbolice - tak jak np. robi to Rainbow Moon Lava Rock Return, którym nie podoba się, że pracownicy parku narodowego tak po prostu rzucają nadesłane im święte dziecięcia na jedną kupę. 

Skąd u nich takie nieuszanowanie lokalnych obyczajów? Pewnie stąd, że ta cała "antyczna" "klątwa" jest autorstwa właśnie strażników hawajskich parków narodowych, którzy serdecznie mieli dość turystów nieprzestrzegających zasad i wynoszących sobie chronione tereny kawałek po kawałku - informacje o gniewie Pele zaczęły się pojawiać w przewodnikach i tabliczkach informacyjnych. Plan wydawał się dość dziwny, ale nigdy nie należy nie doceniać ludzkiej podatności na sugestię. Niezależnie od tego, czy wierzycie w klątwy czy zaczyna was gryźć sumienie, odesłane przez was kamulce i serca bóstw będą mile widziane - adresy bez trudu można znaleźć w Sieci. 




Dakuwaqa


W scenie z Mauim ćwiczącym przemiany widzowie zaznajomieni z fidżiańską mitologią od razu wyłapią nawiązanie do Dakuwaqi, boga morza o wyglądzie potężnie zbudowanego mężczyzny z głową rekina. Dakuwaqa przedstawiany jest w podaniach jako wiecznie szukający zaczepki brutal pilnujący, by chciwi rybacy nie brali zbyt wiele z rafy i tego, żeby inni strażnicy morskiej toni nie wpływali na jego dzielnię. Najsłynniejszy mit opowiada o jego epickiej walce z innym bóstwem o wyglądzie ośmiornicy, który może był słabszy, ale sprytniejszy. Pokonany Dakuwaqa zobowiązał się do chronienia Fiji i jego mieszkańców.





"Ka tū te ihi-ihi!"
Maui dwukrotnie w filmie wykonuje maoryski taniec wojenny (tj. haka peruperu). Taniec wykonywany na ugiętych nogach, uderzanie się w tors i uda, zaciskanie pięści, syczenie, nienaturalne wytrzeszczanie oczu, wywalanie języka, bicie rękami w ziemię, nieruchomie wpatrywanie się, wykrzykiwanie prostych tekstów - widok tak szykującego się do ataku przeciwnika musiał obniżać morale. Obecnie haka peruperu wykonywana jest w czasie uroczystych powitań, czasem na ślubach, czasem na pogrzebach, a na pewno jest obowiązkowym elementem meczu rugby.


Drużyna All Blacks wykonuje specjalnie dla nich napisaną hakę "Kapa o Pango".


Johnson wykonujący hakę pojawiającą się w filmie.



Bo reprezentacja ma znaczenie

Jak, podobała się nasza mała wycieczka? Zaangażowanie w autentyczność filmu nie czyni go automatycznie dobrym, ale na pewno tylko pomaga.
Choć jest różowo, nie jest idealnie, bo co taki jest - pojawiły się głosy niechętne temu, że kultura polinezyjska wrzucona jest do jednego worka, że lista członków Oceanic Trust nie jest publicznie dostępna (a więc nie można zweryfikować, kto tak naprawdę dorzucał swoje trzy grosze), że wyeksponowano kulturę tych dużych, turystycznych wysp takie jak Hawaje czy Samoa kosztem tych mniej rozreklamowanych. To jednak zdecydowana mniejszość głosów, bo większość widzów z Polinezji wydaje się zachwycona - nie milkną pochwały, zwierzenia, że na widok takiego a takiego elementu płakało się w kinie, że dziewczynki przebierały się za Moanę w Halloween jeszcze przed premierą filmu, że lalki, że mnogo ludzi zainteresowanych poznawaniem tej kultury leżącej na uboczu świata. Kolejnym ukłonem w stronę mieszkańców jest to, że "Moana" będzie pierwszym filmem Disneya z dubbingiem tahitańskim. Nic, tylko się cieszyć.



Z wyrazami szacunku
Kazik

3 komentarze:

  1. Bardzo dobry, ciekawy wpis, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opis :) Wspaniale się czytało. Córkom też się podobał :D i zachęcił nas do głębszego zgłębienia tematu :)Chciałbym tak umieć pisać :*

    OdpowiedzUsuń
  3. DZIEKUJE ZA TEN WPIS !!! <3

    OdpowiedzUsuń